Parę tygodni temu mieliśmy okazję pierwszy raz lecieć z Idalią samolotem. Pierwszy raz my same, a kolejny raz całą trójką. Nie powiem, że się nie bałam, a sytuacji nie polepszał fakt, że małą męczył katar spowodowany wybijającymi się górnymi ząbkami. Wszyscy w okół straszyli, że lot z katarem to katorga, że będzie mi całą drogę płakać, że to będzie ją bolało, że mam się przygotować na najgorsze. Słysząc takie opinie trudno jest pozytywnie myśleć i choć ciężko było starałam się z całych sił. A jak było naprawdę? Jakie są realia podróżowania samolotem z dzieckiem? Jaki jest koszt i czy da się to przetrwać? Tego wszystkiego dowiecie się z dzisiejszego postu.
W dniu wyjazdu zaczęłam się już pakować z samego rana. Przy małym, biegającym wszędzie dziecku warto nie zostawiać pakowania na ostatnią chwilę. Idalia wszystko co zapakowałam wyciągała z walizki, w między czasie były dwa karmienia, 4 razy trzeba było ją przewinąć, ogarnąć dwie drzemki i pobawić się klockami, także często jest się wyrywanym od czynności, którą powinniśmy wykonywać skrupulatnie i sumiennie żeby niczego nie zapomnieć. Pozostając przy bagażu dam Wam jedną radę- podróżując z dzieckiem, mając wybór między 20 kg bagażem, a 32 kg, wybierzcie ten większy. My wybraliśmy 20 kg, mamy dość sporą walizkę, więc stwierdziliśmy, że spoko, tyle wystarczy, w końcu muszę zabrać prawie TYLKO ubrania i to te letnie, lajt. Po zapakowaniu rzeczy mojej córki okazało się, że nasz bagaż waży już 16 kg! Matko Bosko! Podróżowaliśmy liniami WizzAir i jednym z udogodnień podróży tymi liniami z małym dzieckiem jest 10 kg bagaż podręczny. Nawet nie wiecie jak się nagimnastykowałam przekładając rzeczy z walizki do torby i z torby do walizki, a uratował mnie fakt, że ten 10 kg bagaż również mogłam włożyć do luku bagażowego (wyobraźcie sobie mnie z małym dzieckiem, wózkiem, plecakiem i torbą 10 kg... dramat!) i zapakować do niego kosmetyki. W finalnym efekcie mój główny bagaż miał 20,4 kg, a podręczny 9,6 kg, udało się! Po paru godzinach pakowania wykąpałam i uśpiłam córkę i czekałam aż mój tata przyjdzie po nas i ruszymy w trasę.
Lot niestety mieliśmy z Warszawy o godzinie 6.25 rano. Pamiętam, że na początku bardzo klęłam na tą godzinę, ale teraz, z perspektywy czasu, cieszę się, że podróżowaliśmy z małą w nocy. O 23 znieśliśmy torby do samochodu, a następnie na śpiocha przeniosłam Idalię. Nie była zadowolona z zaistniałej sytuacji, a ja jej się wcale nie dziwię, w końcu z pozycji leżącej musiała przejść do półleżącej. Przebudziła się, jednak samochód ruszył i zasnęła ponownie. Dalsza podróż przebiegła bez większych komplikacji, nawet mi udało się zamknąć oczy na dwie godziny i był to jedyny sen dany mi tej nocy ;) Dojechaliśmy około 3.30 na lotnisko czyli mieliśmy spory zapas czasu na nadanie bagażu głównego i odprawę. Pech chciał, że Idalia obudziła się na mleko w momencie zatrzymania się na parkingu. Nie czując już wibracji jeżdżącego samochodu zaczęła się interesować tym gdzie jest i po co znajduje się w tym miejscu, więc po wypiciu nocnej porcji nie była zainteresowana dalszym spaniem i nie zasnęła. Mieliśmy jeszcze chwilę do odprawy bagażowej, więc poszłam z tatą po dobrą kawę (co dalej miało dość marny skutek, ale o tym później). W tym czasie zrobiła się dość spora kolejka do oddania bagaży, ale całe szczęście szybko się przemieszczała (odwrotnie do drogi powrotnej, ale o tym w osobnym poście). W tym momencie mojego wpisu chciałabym zwrócić uwagę na ważne informacje dotyczące podróżowania liniami WizzAir, idą wakacje może komuś się przydadzą:
1. Dzieci nie podróżują za darmo. Za bilet dla Idalii zapłaciliśmy 119 zł, za mój 149 zł. Zapewne myślicie sobie teraz, że to zdzierstwo, w końcu dziecko leci na kolanach, ale jest masa udogodnień, która przysługuje podróżującym z dziećmi i to bardziej opłata za nie, niż za dziecko;
2. Nie miałam żadnych problemów związanych z oddaniem bagażu podręcznego do luku, wręcz odniosłam wrażenie, że było im to na rękę;
3. Pani zapytała nas czy mamy jedno czy dwu częściowy wózek, żeby wiedzieć ile dać nam tasiemek. Szczerze mnie to zaskoczyło, byłam pewna, że dwie części z góry są na straconej pozycji i nie można z takimi wózkami latać, a tu takie miłe zaskoczenie (teraz, na chłopski rozum biorąc całą sytuację uważam, że moje myślenie było głupie, przecież niemowlaki jeżdżą w gondoli). Zapytano mnie również czy chce wózek już teraz dać do luku bagażowego czy dopiero przy samym samolocie. Po odprawie miałam niecny plan uśpić Idalię, więc wybrałam opcje drugą, ale dobrze wiedzieć, że ma się wybór;
4. Podróżując z małym dzieckiem możesz mieć przy sobie dowolną ilość płynu. No może nie do końca, bo 2 litrowa pepsi pewnie by nie przeszła, ale na 1,5 litrową wodę w butelce + gorącą wodę w termosie nikt nic nie mówił.
Po oddaniu bagażu musiałam już rozstać się z moim tatą, który do tej pory mi bardzo pomagał i dalej już radzić sobie sama. Wszystkie butelki z wodą, termos, słoiczki przy odprawie muszą być włożone do osobnych pudełek, które poddane są prześwietleniu. Muszę przyznać, że mając małe dziecko na rękach przygotowanie wszystkiego jest bardzo czasochłonne i dość trudne. Oprócz płynów, musiałam także standardowo osobno wyłożyć sprzęt elektroniczny i pozbyć się wszystkim metalowych rzeczy z odzienia. Najbardziej upierdliwy jednak okazał się fakt, że wózek również musi być położony na taśmę. Dzięki pomocy uprzejmego Pana, który pomógł mi go złożyć jakoś podołałam temu zadaniu i mogłam przejść z Idalią przez bramkę. Po drugiej stronie jednak czekało mnie pakowanie tego wszystkiego, a sytuacji nie poprawiał fakt, że Idalia stała się bardzo marudna z powodu zmęczenia. Głucha na jej sprzeciw włożyłam ją do wózka i sprawnie zapakowałam swoje rzeczy do siatki i plecaczka. Uff, udało się, była 5 rano, pozostało tylko uśpić małą i czekać na lot.
Uśpienie małej jednak okazało się trochę cięższe niż myślałam i po przewinięciu jej naprawdę sporo się namęczyłam żeby córka zamknęła oczy na dłużej niż 3 sekundy. Tyle się w okół działo, nocne przebudzenie, dezorientacja, to wszystko nie sprzyjało śpiącej aurze. Dodatkowo nasza córka jest specyficznym przypadkiem dziecka, które nie lubi spać w wózku, a w trakcie spaceru bardziej prawdopodobnym jest fakt, że nie będzie spała całą noc niż, że zaśnie chociaż na pół godziny. Dysponując zatem tylko wózkiem i brakiem możliwości przytulenia się do mamy, trochę mi zajęło jej uśpienie, a chloroform na pokład samolotu trudno przemycić :D Gdy jednak zasnęła zorientowałam się, że jest już przed 6 i że zaraz będziemy wchodzić na pokład, co będzie się równało z wyciągnięciem Idalii i wielce prawdopodobną pobudką. Genialnie. Zanim jednak to nastąpiło, postanowiłam przygotować mleko w butelce, słusznie stwierdzając, że łatwiej będzie to mleko po prostu podać na pokładzie samolotu od robienia i podania z dzieckiem na rękach.
Gdy zaczęła się odprawa Pani z obsługi poprosiła mnie na przód kolejki. I tu pojawia się kolejny przywilej i fakt do zapamiętania. Podróżując z małym dzieckiem masz pierwszeństwo wejścia na pokład, bez obowiązku opłaty za nie. Idalia mogła spać w wózku aż do samego podejścia pod samolot, gdzie poproszono mnie po prostu o złożenie wózka i pozostawienie go pod samolotem. Zaskoczę Was jeżeli napiszę, że Ida się nie obudziła w trakcie wchodzenia na pokład? Mnie osobiście to zaskoczyło bardzo, ale skłamałabym pisząc, że negatywnie. Od obsługi dostałam przedłużkę pasu bezpieczeństwa, którym zapinałam małą. Miałam z nim lekki problem, ale przemiła stewardessa pomogła mi nas zapiąć. Mała nadal spała. Wszystko układało się świetnie do momentu gdy po starcie samolotu z przykrością stwierdziłam, że bardzo pilnie muszę do toalety. Ah ta kawa. To był błąd wypić dwie przed samym startem :D No, ale cóż, człowiek uczy się na własnych błędach. Nie wytrzymałam, musiałam iść. Więc z Idą na rękach, śpiącą przodem do mnie poszłam do tej malutkiej toalety (zaskoczyłam się widząc w niej przewijak! Ogromny plus!) i udało mi się załatwić potrzebę nie budząc dziecka. Szok i niedowierzanie. Idalia obudziła się na ostatnie 15 minut lotu, które wypełniłam jej karmieniem. No więc nie taki diabeł straszny jak go malowali ;) Zero ryku, bólu i problemów- złote dziecko.
Po pożegnaniu się z załogą z radością odkryłam, że nasz wózek czeka pod samolotem, dzięki czemu nie musiałam nieść Idalki, aż do budynku, a przyznam, że trochę do przejścia miałyśmy :) Potem grzecznie poczekałyśmy na naszą 20 kilogramową walizkę i 10 kilogramową torbę, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie, że muszę to wszystko dotachać do wyjścia! No więc co? Torba na walizę, wózek w jedną rękę, a walizka w drugą i jazda. Dałam radę! Przeszłyśmy przez drzwi za którymi czekał już na nas Krzysiek i wiecie co? Warto było przelecieć tyle kilometrów żeby zobaczyć uśmiech Idalii na widok swojego taty. Moment do zapamiętania na zawsze....
Jak więc widzicie nie taka podróż z dzieckiem straszna, jak się mówi. Szczerze mówiąc więcej przebojów mieliśmy w trójkę w drodze powrotnej (ale o tym w kolejnych wpisach). Mam nadzieję, że zawarłam w tym wpisie pare istotnych dla Was informacji, a podróż samolotem na wymarzone wakacje nie będzie przeszkodą :)
Jesteście z nami na facebooku? Nie? To zapraszam! FANPAGE!