poniedziałek, 28 maja 2018

Latać z dzieckiem czy nie latać? Oczywiście, że latać!

Parę tygodni temu mieliśmy okazję pierwszy raz lecieć z Idalią samolotem. Pierwszy raz my same, a kolejny raz całą trójką. Nie powiem, że się nie bałam, a sytuacji nie polepszał fakt, że małą męczył katar spowodowany wybijającymi się górnymi ząbkami. Wszyscy w okół straszyli, że lot z katarem to katorga, że będzie mi całą drogę płakać, że to będzie ją bolało, że mam się przygotować na najgorsze. Słysząc takie opinie trudno jest pozytywnie myśleć i choć ciężko było starałam się z całych sił. A jak było naprawdę? Jakie są realia podróżowania samolotem z dzieckiem? Jaki jest koszt i czy da się to przetrwać? Tego wszystkiego dowiecie się z dzisiejszego postu.

W dniu wyjazdu zaczęłam się już pakować z samego rana. Przy małym, biegającym wszędzie dziecku warto nie zostawiać pakowania na ostatnią chwilę. Idalia wszystko co zapakowałam wyciągała z walizki, w między czasie były dwa karmienia, 4 razy trzeba było ją przewinąć, ogarnąć dwie drzemki i pobawić się klockami, także często jest się wyrywanym od czynności, którą powinniśmy wykonywać skrupulatnie i sumiennie żeby niczego nie zapomnieć. Pozostając przy bagażu dam Wam jedną radę- podróżując z dzieckiem, mając wybór między 20 kg bagażem, a 32 kg, wybierzcie ten większy. My wybraliśmy 20 kg, mamy dość sporą walizkę, więc stwierdziliśmy, że spoko, tyle wystarczy, w końcu muszę zabrać prawie TYLKO ubrania i to te letnie, lajt. Po zapakowaniu rzeczy mojej córki okazało się, że nasz bagaż waży już 16 kg! Matko Bosko! Podróżowaliśmy liniami WizzAir i jednym z udogodnień podróży tymi liniami z małym dzieckiem jest 10 kg bagaż podręczny. Nawet nie wiecie jak się nagimnastykowałam przekładając rzeczy z walizki do torby i z torby do walizki, a uratował mnie fakt, że ten 10 kg bagaż również mogłam włożyć do luku bagażowego (wyobraźcie sobie mnie z małym dzieckiem, wózkiem, plecakiem i torbą 10 kg... dramat!) i zapakować do niego kosmetyki. W finalnym efekcie mój główny bagaż miał 20,4 kg, a podręczny 9,6 kg, udało się! Po paru godzinach pakowania wykąpałam i uśpiłam córkę i czekałam aż mój tata przyjdzie po nas i ruszymy w trasę.

Lot niestety mieliśmy z Warszawy o godzinie 6.25 rano. Pamiętam, że na początku bardzo klęłam na tą godzinę, ale teraz, z perspektywy czasu, cieszę się, że podróżowaliśmy z małą w nocy. O 23 znieśliśmy torby do samochodu, a następnie na śpiocha przeniosłam Idalię. Nie była zadowolona z  zaistniałej sytuacji, a ja jej się wcale nie dziwię, w końcu z pozycji leżącej musiała przejść do półleżącej. Przebudziła się, jednak samochód ruszył i zasnęła ponownie. Dalsza podróż przebiegła bez większych komplikacji, nawet mi udało się zamknąć oczy na dwie godziny i był to jedyny sen dany mi tej nocy ;) Dojechaliśmy około 3.30 na lotnisko czyli mieliśmy spory zapas czasu na nadanie bagażu głównego i odprawę. Pech chciał, że Idalia obudziła się na mleko w momencie zatrzymania się na parkingu. Nie czując już wibracji jeżdżącego samochodu zaczęła się interesować tym gdzie jest i po co znajduje się w tym miejscu, więc po wypiciu nocnej porcji nie była zainteresowana dalszym spaniem i nie zasnęła. Mieliśmy jeszcze chwilę do odprawy bagażowej, więc poszłam z tatą po dobrą kawę (co dalej miało dość marny skutek, ale o tym później). W tym czasie zrobiła się dość spora kolejka do oddania bagaży, ale całe szczęście szybko się przemieszczała (odwrotnie do drogi powrotnej, ale o tym w osobnym poście). W tym momencie mojego wpisu chciałabym zwrócić uwagę na ważne informacje dotyczące podróżowania liniami WizzAir, idą wakacje może komuś się przydadzą:

1. Dzieci nie podróżują za darmo. Za bilet dla Idalii zapłaciliśmy 119 zł, za mój 149 zł. Zapewne myślicie sobie teraz, że to zdzierstwo, w końcu dziecko leci na kolanach, ale jest masa udogodnień, która przysługuje podróżującym z dziećmi i to bardziej opłata za nie, niż za dziecko;

2. Nie miałam żadnych problemów związanych z oddaniem bagażu podręcznego do luku, wręcz odniosłam wrażenie, że było im to na rękę;

3. Pani zapytała nas czy mamy jedno czy dwu częściowy wózek, żeby wiedzieć ile dać nam tasiemek. Szczerze mnie to zaskoczyło, byłam pewna, że dwie części z góry są na straconej pozycji i nie można z takimi wózkami latać, a tu takie miłe zaskoczenie (teraz, na chłopski rozum biorąc całą sytuację uważam, że moje myślenie było głupie, przecież niemowlaki jeżdżą w gondoli). Zapytano mnie również czy chce wózek już teraz dać do luku bagażowego czy dopiero przy samym samolocie. Po odprawie miałam niecny plan uśpić Idalię, więc wybrałam opcje drugą, ale dobrze wiedzieć, że ma się wybór;

4. Podróżując z małym dzieckiem możesz mieć przy sobie dowolną ilość płynu. No może nie do końca, bo 2 litrowa pepsi pewnie by nie przeszła, ale na 1,5 litrową wodę w butelce + gorącą wodę w termosie nikt nic nie mówił.

Po oddaniu bagażu musiałam już rozstać się z moim tatą, który do tej pory mi bardzo pomagał i dalej już radzić sobie sama. Wszystkie butelki z wodą, termos, słoiczki przy odprawie muszą być włożone do osobnych pudełek, które poddane są prześwietleniu. Muszę przyznać, że mając małe dziecko na rękach przygotowanie wszystkiego jest bardzo czasochłonne i dość trudne. Oprócz płynów, musiałam także standardowo osobno wyłożyć sprzęt elektroniczny i pozbyć się wszystkim metalowych rzeczy z odzienia. Najbardziej upierdliwy jednak okazał się fakt, że wózek również musi być położony na taśmę. Dzięki pomocy uprzejmego Pana, który pomógł mi go złożyć jakoś podołałam temu zadaniu i mogłam przejść z Idalią przez bramkę. Po drugiej stronie jednak czekało mnie pakowanie tego wszystkiego, a sytuacji nie poprawiał fakt, że Idalia stała się bardzo marudna z powodu zmęczenia. Głucha na jej sprzeciw włożyłam ją do wózka i sprawnie zapakowałam swoje rzeczy do siatki i plecaczka. Uff, udało się, była 5 rano, pozostało tylko uśpić małą i czekać na lot.

Uśpienie małej jednak okazało się trochę cięższe niż myślałam i po przewinięciu jej naprawdę sporo się namęczyłam żeby córka zamknęła oczy na dłużej niż 3 sekundy. Tyle się w okół działo, nocne przebudzenie, dezorientacja, to wszystko nie sprzyjało śpiącej aurze. Dodatkowo nasza córka jest specyficznym przypadkiem dziecka, które nie lubi spać w wózku, a w trakcie spaceru bardziej prawdopodobnym jest fakt, że nie będzie spała całą noc niż, że zaśnie chociaż na pół godziny. Dysponując zatem tylko wózkiem i brakiem możliwości przytulenia się do mamy, trochę mi zajęło jej uśpienie, a chloroform na pokład samolotu trudno przemycić :D Gdy jednak zasnęła zorientowałam się, że jest już przed 6 i że zaraz będziemy wchodzić na pokład, co będzie się równało z wyciągnięciem Idalii i wielce prawdopodobną pobudką. Genialnie. Zanim jednak to nastąpiło, postanowiłam przygotować mleko w butelce, słusznie stwierdzając, że łatwiej będzie to mleko po prostu podać na pokładzie samolotu od robienia i podania z dzieckiem na rękach. 

Gdy zaczęła się odprawa Pani z obsługi poprosiła mnie na przód kolejki. I tu pojawia się kolejny przywilej i fakt do zapamiętania. Podróżując z małym dzieckiem masz pierwszeństwo wejścia na pokład, bez obowiązku opłaty za nie. Idalia mogła spać w wózku aż do samego podejścia pod samolot, gdzie poproszono mnie po prostu o złożenie wózka i pozostawienie go pod samolotem. Zaskoczę Was jeżeli napiszę, że Ida się nie obudziła w trakcie wchodzenia na pokład? Mnie osobiście to zaskoczyło bardzo, ale skłamałabym pisząc, że negatywnie. Od obsługi dostałam przedłużkę pasu bezpieczeństwa, którym zapinałam małą. Miałam z nim lekki problem, ale przemiła stewardessa pomogła mi nas zapiąć. Mała nadal spała. Wszystko układało się świetnie do momentu gdy po starcie samolotu z przykrością stwierdziłam, że bardzo pilnie muszę do toalety. Ah ta kawa. To był błąd wypić dwie przed samym startem :D No, ale cóż, człowiek uczy się na własnych błędach. Nie wytrzymałam, musiałam iść. Więc z Idą na rękach, śpiącą przodem do mnie poszłam do tej malutkiej toalety (zaskoczyłam się widząc w niej przewijak! Ogromny plus!) i udało mi się załatwić potrzebę nie budząc dziecka. Szok i niedowierzanie. Idalia obudziła się na ostatnie 15 minut lotu, które wypełniłam jej karmieniem. No więc nie taki diabeł straszny jak go malowali ;) Zero ryku, bólu i problemów- złote dziecko.

Po pożegnaniu się z załogą z radością odkryłam, że nasz wózek czeka pod samolotem, dzięki czemu nie musiałam nieść Idalki, aż do budynku, a przyznam, że trochę do przejścia miałyśmy :) Potem grzecznie poczekałyśmy na naszą 20 kilogramową walizkę i 10 kilogramową torbę, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie, że muszę to wszystko dotachać do wyjścia! No więc co? Torba na walizę, wózek w jedną rękę, a walizka w drugą i jazda. Dałam radę! Przeszłyśmy przez drzwi za którymi czekał już na nas Krzysiek i wiecie co? Warto było przelecieć tyle kilometrów żeby zobaczyć uśmiech Idalii na widok swojego taty. Moment do zapamiętania na zawsze....

Jak więc widzicie nie taka podróż z dzieckiem straszna, jak się mówi. Szczerze mówiąc więcej przebojów mieliśmy w trójkę w drodze powrotnej (ale o tym w kolejnych wpisach). Mam nadzieję, że zawarłam w tym wpisie pare istotnych dla Was informacji, a podróż samolotem na wymarzone wakacje nie będzie przeszkodą :) 



Jesteście z nami na facebooku? Nie? To zapraszam! FANPAGE!

poniedziałek, 14 maja 2018

Rok z życia dziecka

Rok życia z małym dzieckiem był jazdą bez trzymanki. Zleciał jak z procy strzelił, był przepełniony radością i miłością, ale też łzami i nerwami. Nic nie było take jak sobie myślałam będąc w ciąży. Do bycia rodzicem nie idzie się przygotować, nie pomogą (choć mogą ułatwić) żadne poradniki, rady dobrych cioć czy wcześniejsze partnerskie ustalenia. Każde dziecko jest inne, każde jest indywidualnością mającą swój charakter kształtujący się każdego dnia. Nam trafiło się bardzo ruchliwe, charakterne i nad wyraz uśmiechnięte dziecko przy którym trzeba mieć oczy dookoła głowy cały dzień. Od urodzenia kolejne dni przynosiły nowe wyzwania, miesiąc za miesiącem Idalia stawała się coraz bardziej dorosła, przypominając nam codziennie wieczorem, tuląc się i zasypiając, że wciąż jeszcze jest małym bobasem. To wspaniałe móc widzieć każdego dnia jak się rozwija, jak wkracza w świat pełen niebezpieczeństw wiedząc, że mama i tata zawsze pomogą przejść przez trudy dnia (np. zejść z podestu na który się wlazło i potem się jęczy, bo zejść już się nie umie). Jestem dumna, że mogę być jej mamą i mam nadzieję, że ona kiedyś będzie dumna z tego, że ma taką mamę. A jak wyglądał nasz miniony rok? Zacznijmy przegląd!

Pierwszy miesiąc był dla mnie bardzo ciężkim czasem. Z rozpaczą odkryłam, że to do czego przygotowywałam się całe 9 miesięcy nie jest takim jakie sobie zaplanowałam. Myślałam, że po narodzinach będzie przepełniał mnie bezkres miłości, że moje małe bobo będzie okazywać mi miłość w każdym spojrzeniu, że ta miłość będzie wręcz rozsadzać mnie od środka. Idalia nie była zaplanowanym dzieckiem, jednocześnie nie była też wpadką, więc od momentu pojawienia się dwóch kresek na teście ciążowym czekaliśmy na nią z radością i uśmiechem na twarzach. Od pierwszych chwil w dwupaku kochałam moją małą fasolkę i mogę śmiało stwierdzić, że była bardzo wyczekanym dzieckiem. Co się więc stało po porodzie? Zderzyłam się z rzeczywistością. Bo to wcale nie było tak, że przepełniła mnie miłość, wcale nie widziałam tego jej bezkresu w oczach własnego dziecka i choć na pozór wyglądałam na idealną matkę, z idealnym dzieckiem, tak we mnie aż się gotowało. Dotarł do mnie fakt, że całe moje życie się zmieni, ba! ja wtedy z każdym kolejnym nocnym uspokajaniem myślałam że moje życie właśnie się skończyło. Jakiś czas nie dawałam tego po sobie poznać, aż w końcu pękłam i postanowiłam się wygadać swojej drugiej połówce. Z biegiem czasu wiem jak ważna była ta rozmowa, gdybym wcześniej się na nią zdecydowała, może ten okropny baby blues (KLIK) poszedłby sobie szybciej. Dodatkowo doszły problemy z karmieniem piersią (KLIK) i wyrzuty sumienia. No bo jak mogło mi się wydawać, że nie kocham własnego dziecka? No bo jak mogę myśleć, że żałuję, że ją mam? Jak jako matka mogę nie dawać rady jej wykarmić? Nakręcałam się i nakręcałam i kołowrotek się toczył. Nie czułam tego co czuć powinnam, więc nazywałam się złą matką. Jak mogłam czuć inaczej skoro po 5 godzinach uspokajania maludy przychodził Krzysiek z pracy i mała spała już po 5 minutach? Teraz już wiem, że dzieci czują zły nastrój i nastawienie rodzica (zresztą do teraz tak jest), teraz wiem, że baby blues jest spowodowany spadkiem hormonów i dotyka bardzo wielu kobiet. Wiem także, że miłości do własnego dziecka trzeba się nauczyć tak jak uczy się go świata i własnych emocji. Dodatkowo w pierwszym miesiącu Idalia miała swoją pierwszą sesję zdjęciową w trakcie której spisała się idealnie i spędziła z nami swoje pierwsze święta Wielkanocne, większość czasu przesypiając przytulona do piersi mamy.

W drugim miesiącu przeprowadziliśmy się do naszego nowego mieszkanka, po 3 miesiącach życia na kartonach u moich rodziców. Idalia więc w końcu zamieszkała w swoim pierwszym domku! Pojechaliśmy na pierwszą dużą imprezę rodzinną- 80 urodziny prababci Idalki i przyjęliśmy pierwszych gości w majówkę. Do dziś pamiętam słowa naszej serdecznej przyjaciółki "jestem pełna podziwu tego jak spokojnie się zachowujecie gdy Idalka płacze, jak dajecie sobie radę z nią, ja przez pierwsze miesiące życia mojej córki totalnie nie mogłam się ogarnąć", powiedziałam jej wtedy "kochana, gdybyście tylko przyjechali z dwa tygodnie wcześniej...." :)

W trzecim miesiącu wiele się działo, radosnych rzeczy i tych mniej przyjemnych. Idalia pierwszy raz wyszła na spacer sam na sam z tatą, bo mama organizowała przyjęcie urodzinowe cioci Wiktorii (KLIK) (z tego co wiem był tata i jego koledzy, więc Ida była jedyną kobietą w towarzystwie- dobrze miała co? ;)). W tym miesiącu zaliczyliśmy też wesele i może nie bawiliśmy się do białego rana, ale i tak było cudownie (KLIK). Fakt, mała większość czasu przespała, ale mimo wszystko wzbudzała niemal tak samo duże zainteresowanie co para młoda ;) Niestety.. Parę dni później wylądowaliśmy w szpitalu po nieszczęsnym wypadku... Możecie o nim przeczytać TUTAJ... Jest to bardzo emocjonalny tekst, dziś gdy do niego wracam nadal mam łzy w oczach, ale już sobie wybaczyłam... Popełniłam błąd, ale jestem tylko człowiekiem i cieszę się, że ta historia zakończyła się tak jak się zakończyła, a Idalka jest zdrową, dobrze rozwijającą się dziewczynką.

W czwartym miesiącu udałyśmy się z moimi rodzicami w pierwszą daleką podróż- nad morze. Do dziś pamiętam minę Idalii jak zobaczyła ten ogrom wody w jednym miejscu! Podróż przebiegła wręcz idealnie, a i sam pobyt był bardzo udany. Często się mówi, że takie maluchy nie potrafią się zaadaptować w nowym miejscu, nie mogą zasnąć czy są nerwowe. U Idy nie zauważyłam żadnego z tych objawów, ważne, że była mama i jej mleko ;) W tym miesiącu też udaliśmy się do Wrocławia do zoo (KLIK). Tą wycieczkę musimy w najbliższym czasie powtórzyć, bo jestem pewna, że afrykarium zrobi na Idalce 1000kroć razy większe wrażenie niż wtedy- mała kocha zwierzęta!

W piątym miesiącu Idalia dostała swój pierwszy dorosły posiłek. Tak, znam zalecenia WHO, że dzieci karmione piersią powinny mieć rozszerzaną dietę po 6 miesiącu życia, także możecie sobie darować takie komentarze. Nasza decyzja o rozszerzaniu diety wcześniej nie była konsultowana z pediatrą. Mała od początku miała problemy z wagą, zawsze była na 3 centylu, albo nawet poniżej (raz udało jej się wskoczyć między 3, a 10) i chyba już od 3 miesiąca pożerała nasze jedzenie wzrokiem. Zdecydowaliśmy, że może stałe posiłki (podawane jako dodatek między karmieniami mlekiem) pozwolą jej trochę przybrać na masie. I... udało się! Mała wskoczyła na 10 centyl, a pediatra pochwaliła naszą rodzicielską decyzję. Dziś mimo ciągłego podjadania różnych pyszności Idalia nadal jest malutka i drobniutka, ale cóż.... nie ma po kim być wielka ;)

W szóstym miesiącu pojechaliśmy na nasze pierwsze rodzinne wakacje! (KLIK) Wybraliśmy miejsce ustronne i przytulne aczkolwiek nie oklepane- Piaseczno (nie to obok Warszawy :P). Pomimo, że pogoda nie dopisywała, wykorzystaliśmy nasz wspólny czas najlepiej jak się dało. Dużo chodziliśmy, zachwycaliśmy się przyroda, odetchnęliśmy świeżym powietrzem, wypoczęliśmy. Idalia na tym wyjeździe była istnym aniołkiem, a strach przed pierwszymi wakacjami z niemowlakiem miał po prostu wielkie oczy. Oczywiście podróżowanie z dzieckiem znacznie różni się od podróży w dwójkę, ale ten wątek pozostawię sobie na odrębny wpis ;)

Siódmy miesiąc nie wyróżnił się niczym nadzwyczajnym, oprócz tego, że Idalia cały czas była słodka, urocza i uśmiechnięta ;) Za to w ósmym miesiącu zaczął się armagedon. Ząbki. Idalce dziąsła zaczęły się rozpulchniać bardzo szybko, bo już w czwartym miesiącu, jednak prawdziwe ząbkowanie rozpoczęło się dopiero teraz i niestety to łatwych nie należało... Cierpieliśmy, wszyscy cierpieliśmy i odetchnęliśmy z ulgą, gdy pierwsza biała kreska pojawiła się na dolnym dziąśle. Zaraz za nią obok pojawiła się druga i wszystkie dolegliwości odeszły jak z bicza strzelił. Oprócz tego mała zaczęła siadać..i raczkować... i zaraz potem wstawać trzymając się czegoś. Tak zdecydowanie to był przełomowy miesiąc w nowo zdobytych umiejętnościach, a jak już się zaczęło to i rozpędziło się dalej jak tornado!

W dziewiątym miesiącu zafundowaliśmy córce moc wrażeń, a właściwie grudzień zafundował. Pierwsza gwiazdka! Magiczny wieczór, rodzinny czas, świecące drzewko i duuuużoooo papieru na podłodze, który można było rwać na kawałki. Co tam prezenty! Papier to było zdecydowanie coś. Idalia przeżyła też swoją drugą sesję zdjęciową, tym razem- rodzinną. Pamiętacie ją? Uwielbiam wracać do tych zdjęć (KLIK). W pierwszy dzień świąt Idalia obchodziła swoją pierwszą ważną uroczystość- chrzest święty! (KLIK) Niestety w tym czasie zmagaliśmy się też z zapaleniem oskrzeli, jednak nie zepsuło to humoru córce w tak ważnym dla niej dniu. Zaraz po rodzinnej gwiazdce przyszedł czas na sylwester. To był pierwszy dzień życia Idalki, w którym pozwoliliśmy jej pójść spać kiedy będzie chciała. Padła o 22 :D Oczywiście fajerwerki o północy ją obudziły i razem ze mną oglądała je przez okno, ale pół godziny później udało mi się ją z powrotem uśpić i bawić się dalej w gronie najbliższych mi osób. 13 grudnia rozpoczęliśmy naszą przygodę z basenem (opisywałam Wam ją TU), która trwa po dziś dzień i jesteśmy pewni, że będzie trwać jeszcze długi okres czasu. Tak, zdecydowanie grudzień był miesiącem pełnym wrażeń dla małej i nowości dla jej rodziców :)

Na gwiazdkę Idalia dostała pchacz od dziadków, który zdecydowanie ułatwił jej stawianie pierwszych kroków, a postawiła je już w styczniu czyli w dziesiątym miesiącu swojego życia. Powiedziała też swoje pierwsze słowo! Ku uciesze Krzyśka było to tata, ja na swoje mama musiałam poczekać jeszcze 3 miesiące :) Teraz za to "mamamamamama" jest grane cały czas... ;)

No i ruszyła! Pchacz przestał być już potrzebny! W jedenastym miesiącu nasza córeczka zaczęła samodzielnie chodzić. Nadal dość niepewnie, przeszkody najlepiej pokonywało się ze wsparciem rodziców, ale na prostej drodze rodzice byli niepotrzebni, a wręcz zbędni ;)

Stało się. Mój mały bąbelek, moja mała córeczka, moje największe szczęście, które rok wcześniej rodziłam 17 godzin, słoneczko, które urodziło się z wagą 3540 gramy i wielkością 54 cm obchodzi swoje pierwsze urodziny. Był to rok pełen szczęścia, rok pełen codziennego uśmiechu, rok tak bardzo inny niż wszystkie te, które przyszło mi mieć w swoim życiu. Inny, ale piękny, może nawet najpiękniejszy, lecz nie chce używać tego słowa w perspektywie kolejnych nadchodzących lat :) Na swojej imprezie urodzinowej mała wybrała różaniec. Kieliszek, pieniądze i książka w ogóle jej nie zainteresowały. Chyba będziemy mieli w rodzinie zakonnicę ;) W dwunastym miesiącu zaczęły wychodzić kolejne ząbki, było to niestety okraszone kaszlem, katarem, pojawiającą się gorączką i doskwierającym małej bólem, ponieważ na raz wybijały się dwie górne jedynki i dwie górne dwójki. Nieprzespane noce, kontrolne wizyty u pediatry i jakoś udało nam się przetrwać ten trudny czas. Aż strach się bać kolejnych ząbków! Kroki są już pewne i możemy śmiało powiedzieć, że przechodziliśmy roczek. 

Post miał dotyczyć dwunastu miesięcy życia dziecka, ale, że czas ucieka mi przez palce i nie wiem kiedy zakończyliśmy kolejny, trzynasty miesiąc, jego też Wam przybliżę. Przeżyliśmy w nim swoją drugą Wielkanoc w trójkę i pierwszy lot samolotem! Byłyśmy z Idalią trzy tygodnie w obcym kraju, a najlepszą formą zabawy stała się ta na placu zabaw. Szczegóły pierwszego lotu i pobyt w Budapeszcie opiszę Wam w kolejnych postach ;) 

Idalia z dnia na dzień się zmienia, staję się coraz bardziej samodzielnym człowiekiem i muszę Wam powiedzieć w sekrecie, że cudownie jest patrzeć jak dziecko z totalnie zależnego od rodzica malca staje się niezależną jednostką. Polecam! ;)




Zachęcam do obserwowania nas na instagramie! PIEGUSOWELOVE ;)