sobota, 30 września 2017

Uśmiechnięty ananasek

 






 








Opaska- Spell's little fashion (KLIK)
Bluza- po mamusi ;)
Spodnie- Coccodrillo
Torebka- lumpeks

Zapraszam Was serdecznie na mój instagram PIEGUSOWELOVE i nowo powstały fanpage na facebooku FANPAGE PIEGUSOWELOVE :) 

czwartek, 28 września 2017

Panowie! Docencie nas!

"Pamiętam, że ja dostałam wielki bukiet róż po narodzinach któregoś z Was... A raz wieżę stereo dostałam! Tak, tata stawał na wysokości zadania (...)" powiedziała do mnie mama któregoś mojego ciążowego wieczoru. "Mamo, ale o czym Ty mówisz?" zapytałam, nie do końca rozumiejąc, "no jak to o czym? O prezencie od Twojego taty z trudy porodu! Za to, że wydałam na świat nowe życie!". Szczerze w ogóle o tym wcześniej nie myślałam, nie wiedziałam, że coś takiego prosperuje, ale przyznałam mamie racje - nosimy 9 miesięcy, zmienia się nasze ciało, hormony w nas buzują - i nie tylko dla partnera jest to uciążliwe, często pojawiają się rozstępy, czyli nieodwracalne zmiany na skórze, a na końcu w bólach wydajemy na świat nowe życie i czasem te bóle, tak jak w moim przypadku, trwają kilkanaście godzin - należy nam się prezent i to nie jeden!

Najlepszym i najbardziej docenionym przeze mnie prezentem była obecność Krzyśka przy porodzie, jego wsparcie i masaż krzyża podczas skurczy. Był przy mnie od początku do końca, znosił krzyki, płacz i lament. Nie raz usłyszał ode mnie, że ma mi pomóc, że już nie mogę i biedny, bezradny cierpiał psychicznie. Przy każdym skurczu słyszał "masuj, masuj, masuj" i dzielnie masował, uspokajał, pocieszał i podnosił na duchu w chwilach zwątpienia. Szczerze uważam, że bezradność jaką mężczyzna odczuwa podczas porodu swojej ukochanej musi być straszna. Oni chcą nam pomóc, przysłonili by nam nieba i wzięli cały ból na siebie (nie wiedzą co mówią :D), ale nie mogą, nie mają jak. Przed porodem słyszałam opinie mówiące, że wielu mężczyzn, będąc przy porodzie swojej kobiety nie potrafili już potem na nią spojrzeć w kontekście seksualnym. Nie tylko ja to słyszałam, do wielu kobiet taka informacja dociera i potem boją się one mieć partnera przy sobie. Ale halo, nie bez powodu nazywamy się partnerami. Partnerujemy sobie zarówno w szczęściu jak i bólu, w trudach, na życiowych zakrętach, zawsze. Mężczyzna, któremu poród obrzydził kobietę nie powinien nazywać się mężczyzną. 

Moja ciocia stwierdziła, że decydując się na dziecko podejmujemy świadomą decyzję dotyczącą porodu i nie rozumie za co jakikolwiek prezent nam się należy. Nie zgadzam się z tym zdaniem, zwłaszcza ze "świadomą decyzją porodu". Owszem, wiedziałam, że będzie boleć, ale nie, że aż tak. Nie spodziewałam się, że będzie on trwał 17 godzin, że nie będzie rozwarcia, że będzie mi groziło cesarskie cięcie. Zgadzamy się na ból, decydujemy na poród, ale nie wydaje mi się, żeby ta decyzja była świadoma. Dopóki kobieta tego sama nie przeżyje, żadne opowieści nie oddadzą tego co ją czeka, a nawet nauczona własnymi doświadczeniami matka nie będzie wiedziała czego się spodziewać przy drugim, trzecim czy kolejnym dziecku, bo każda ciąża i każdy poród jest inny. Prezent to gest, pokazujący jak mężczyźni doceniają to, że dajemy im potomstwo i tu zgadzam się z kolejnym zdaniem mojej cioci - jeżeli to ma być dowód na pełne uznanie dla nas za to co robimy, poprosimy o prezenty przynajmniej raz w tygodniu ;)

Kobiety doceniają również pomoc po narodzeniu dziecka. Pomoc przy przewijaniu, noszeniu, ziuzianiu czy (jeżeli jest taka możliwość) karmieniu. Doceniają gdy mężczyzna ugotuje obiad podczas drzemki matki w ciągu dnia po ciężkiej, nieprzespanej nocy, docenią przetarcie brudnej umywalki w łazience, podczas gdy mały mlekoholik nie będzie chciał oddalić się od piersi, a także pozmywanie naczyń gdy matka cały dzień zajmuje się maluszkiem cierpiącym z powodu ząbkowania. Drobne gesty, a tak wiele znaczą, tak odciążają. Pamiętam, jak w pierwszym miesiącu życia Idalii potrafiłam zaraz po powrocie Krzyśka z pracy przekazać mu małą i zanurzyć się w wannie z głośno włączoną muzyką - byleby tylko na chwile nie słyszeć płaczu dziecka. Nazwijcie mnie wyrodną matką, ale taki jest fakt. I ta pomoc narzeczonego była cenniejsza niż nie jeden pierścionek z diamentem, wierzcie mi na słowo.

Po dokonaniu tak zwanej analizy rynku wiem już, że mężczyźni w większości stają na wysokości zadania. Wspierają przy porodzie, pomagają przy dziecku, obdarzają swoje kobiety różnymi cudownościami. Królują pierścionki, naszyjniki z wygrawerowanym imieniem i datą urodzenia dziecka czy kwiaty. Wiem też, że kobietom których mężczyźni nie docenili jest przykro, ale że nasza "słabsza" płeć jest zdecydowanie silna, nie pokazują tego i zaciskają zęby. Panowie, doceńcie swoje kobiety, poród to nie łatwy orzech do zgryzienia!

Ja z tego miejsca chciałabym jeszcze raz podziękować mojemu narzeczonemu za mój prezent. Metraż naszego mieszkania w końcu nam na niego pozwolił, spełniło się kolejne z moich marzeń z dzieciństwa. Kochanie - dziękuję! 

 



wtorek, 26 września 2017

Pieczone warzywa w domowym pesto

Jako młoda mama nie zawsze mam czas na gotowanie. Dobra, właściwie to w ogóle go nie mam i rzadko gotuję (częściej piekę) więc bardzo doceniam dania, które szybko się robi, które właściwie robią się same. Jestem matką karmiącą, dlatego też muszę dbać o to co jem i muszę przyznać, że kłóci się to z moim "niegotowaniem". Szczerzę wierzę, że w końcu stanę się bardziej zorganizowana i moje obiady będą bardziej ambitne od pierogów wrzuconych do gotującej się wody. Tym razem zrobiłam zdrowy, szybki i dobry obiad. Nie wierzycie? Sprawdźcie sami.

Co potrzebujemy?
4 średnie marchewki
1 cukinia (ja wybrałam żółtą)
oliwa (np. z pestek winogron)
pomidory koktajlowe
1 cytryna
świeża bazylia (my mamy swoją w doniczce, więc po prostu wzięłam garść liści)
natka pietruszki
ser typu feta
1 ząbek czosnku
pół szklanki wody
zioła prowansalskie
sól
pieprz


Umyte marchewki zalewamy wrzątkiem, wsypujemy 1 łyżeczkę soli i czekamy około 5 minut. Cukinie kroimy w podłużne ćwiartki i wycinamy gniazda nasienne. Odcedzoną marchewkę wkładamy do naczynia żaroodpornego i polewamy oliwą, następnie doprawiamy ziołami prowansalskimi, solą, pieprzem i sokiem z cytryny. Piekarnik nagrzewamy do 240 stopni Celsjusza i pieczemy marchewki przez 5 minut. Następnie dokładamy cukinię, ponownie polewamy oliwą i wkładamy do piekarnika na kolejne 5 minut. 

Bazylię, pietruszkę i ser blendujemy ze sobą, doprawiamy ziołami prowansalskimi, solą i pieprzem. Jeżeli konsystencja jest zbyt stała dodajemy pół szklanki wody i ponownie blendujemy. Dodajemy trochę soku z cytryny dla smaku.





Nasze upieczone warzywa dekorujemy pomidorami koktajlowymi i voila, danie gotowe!

Misiaki zapraszam na mój instagram piegusowelove! Będziecie wtedy na bieżąco ze wszystkim co się u nas dzieje!

Inspirowałam się przepisem znalezionym na www.kuchnialidla.pl

sobota, 23 września 2017

Myszka Idalia

Jakiś czas temu przyjechała do nas przyjaciółka z Krakowa i zaproponowała, żebym rozpoczęła nowy cykl na blogu ze stylizacjami Idalii. Mała ma na tyle prześlicznych ubrań, że podłapałam tę myśl i oto jest- Idalia style ;) Nie znajdziecie tu tekstu, a zdjęcia, zdjęcia mojej przepięknej córki w różnych ciuszkach. Kto wie? Może wyrośnie nam mała modelka? 

 

 


 

 


 

 

Spodnie- Disney baby 
Bluza- In extenso
Chusta- Mamusi ;)
Poduszka- Pepco 

Podoba się? Dajcie znać!
Zapraszam Was na mój instagram piegusowelove, gdzie na bieżąco informujemy co u nas, a już wkrótce ruszamy z fanpage na facebooku! Stay tuned! ;)

czwartek, 21 września 2017

Typowe teksty rodziców

Jakiś czas temu podczas wieczornych rozmów z Krzychem zastanawialiśmy się czy będziemy tacy jak nasi rodzice. Czy pewne teksty powtarzane nam jak mantra tak mocno zakorzeniły się w naszych głowach, że pomimo ich wkurzającego wydźwięku, pomimo tego, że jak je słyszeliśmy dostawaliśmy napadów szału, że nie zgadzaliśmy się z nimi w 100%  sami będziemy ich używać? Gdy zapytasz się znajomych jakie teksty ich najbardziej wkurzały u rodziców okaże się, że Twoja mama używała takich samych, a ojciec kazał robić dokładnie to samo. Czy oznacza to, że każdy rodzic jest taki sam i nie ma już dla nas żadnej nadziei? 

"Ty nie jesteś inni!" słyszałam za każdym razem gdy próbowałam uratować swoje dobre imię zszargane kolejną jedynką wpisaną do dziennika. A gdy dostałam czwórkę mama pytała jaką ocenę dostała Patrycja, Paulina czy Natalia i jeżeli któraś z powyższych dostała stopień wyższy od mojego mówiła, że powinnam się od nich uczyć. No halo, a co z tym porównywaniem? Przecież nie miałam porównywać się do nikogo. Dziś to rozumiem i o ile wtedy nie wprowadzałam tych rad w swoim życiu, uważałam, że to takie tam gadanie "starych", że przecież 4 to dobra ocena, dziś patrzę na to z perspektywy dorosłego człowieka. I nie, nie chodzi tu o dostanie oceny celującej z życia, a o otaczanie się właściwymi ludźmi. Ważne jest zadawać się z osobami, które mają jakieś wartości w życiu, które dążą do obranych sobie celów, które mają pasję. Ci ludzie będą ciągnąć nas w górę, pomagać, a co najważniejsze - inspirować. I to są właśnie nasi "piątkowi" uczniowie, a "jedynkowi", zbierający laczka za laczkiem, aspirują do stołka najnudniejszego człowieka świata, którego szczytem marzeń jest zimne piwo po ciężkim dniu w pracy, której nienawidzą. Więc jeżeli chcesz się do kogoś porównywać, rób to do osób ciekawych, twórczych, ambitnych, a gwarantuję, że zaowocuje to dojrzałymi bananami w przyszłości. Ale pamiętaj "uczeń bez jedynki jest jak żołnierz bez karabinu", więc kieliszek wina w sobotni wieczór nie uczyni Cię mało ambitnym człowiekiem.

"Dom to nie hotel!", ale "jak się nie podoba to się wyprowadź" czyli brak logiki goni brak logiki. Zawsze twierdziłam, że skoro rodzice nie chcą bym traktowała nasze mieszkanie jak hotel, to nie będą chcieli żebym zbyt szybko się wyprowadziła i odgrażałam się, że jak tylko skończę 18 lat to się wyniosę na swoje i nikt nie będzie się czepiać, że wracam późno do domu, a w wakacje tylko w nim jem i śpię. Wyprowadziłam się trochę później i faktycznie- w domu tylko jadłam i spałam, bo resztę czasu spędzałam w pracy, a nie ze znajomymi jak to sobie w czasach nastoletnich wyobrażałam. I o ile z tym pierwszym zdaniem się zgadzam, z utęsknieniem czekam, aż Idalka będzie mogła mi pomóc w sprzątaniu naszych skromnych 131 metrów kwadratowych, tak drugiego zdania mam zamiar nigdy nie wypowiedzieć. Uważam, że zasiewa to w małoletnim mózgu nutkę niepewności co do swojego miejsca domowej hierarchii, zaburza jego poczucie bezpieczeństwa, które powinien czuć w swoim domowym ognisku. Z własnego doświadczenia wiem, że bardzo źle mi było gdy usłyszałam to zdanie i choć rozumiem, że czasem trudno inaczej zareagować na mądrości buntującego się nastolatka, to spróbuję go uniknąć w swoich przyszłych matczynych wypowiedziach.

"No dobra, skoro już nie możesz, to zostaw ziemniaczki i zjedz chociaż mięsko", czyli najgłupsza rzecz jaką w życiu słyszałam. Oczywiście zawsze się do tego stosowałam i te ziemniaki zostawały samotnie na talerzu podczas gdy tłuste mięso lądowało w moim żołądku, ale gdybym miała wybierać wolałabym zjeść te ziemniaczki. No cóż, poznańska pyra ze mnie, co poradzę? Z góry narzucanie dziecku co ma zjeść lub co w mniemaniu rodzica jest lepsze nie jest dobre, pokazuje dzieciakowi co podobno jest ważniejsze i może skutkować niechęcią w przyszłości do warzyw, które jak dla mnie - są bardziej istotne w diecie od mięsa. Chyba, że chcemy wszyscy nosić rozmiar XXXXL ;) Jednak zdecydowanie gorsze było zdanie "będziesz siedział przy tym stole tak długo aż nie zjesz" - więc potrafiłam tak siedzieć przy obiadowym talerzu aż do kolacji. Ciocia Krzycha kiedyś zwróciła część obiadu na talerz i od tej pory nie była zmuszana do jedzenia. Może to jest jakiś sposób? Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że niejadka czasem trzeba przypilnować by swój posiłek zjadł, ale zmuszanie to nie metoda. Może jak się chwilę przegłodzi to sam przyjdzie? W przyszłości wypróbuję.

"To były inne czasy", o no były, też mi odkrycie, ale żaden argument. To zdanie było jawnym brakiem uzasadnienia dlaczego będzie tak, a nie inaczej. Po za tym jakie inne czasy? Młodzież zawsze była młodzieżą, rodzice zawsze byli rodzicami, a dzieci dziećmi. Pewne rzeczy się nie zmieniają, a jeżeli chcecie poznać różne smaczki z czasów młodości Waszych dawców życia, porozmawiajcie z dziadkami, a dowiecie się, że ojciec przekłuwał sobie uszy agrafkami na matematyce, a matka zamiast na lekcje tańca chodziła na dyskoteki. A nie, przepraszam - potańcówki, przecież to były inne czasy ;)

No i czas na zdanie, które codziennie, a nawet parę razy dziennie słyszał każdy z nas - "Nie zaraz tylko teraz", ale ja nie mam do tego żadnego odniesienia. Jak proszę by Krzysiek coś zrobił, a w odpowiedzi dostaje - zaraz, uszy robią mi się purpurowe. I o ile nie mówię nie zaraz tylko teraz, tak wstaje i robię daną rzecz sama. Z dzieckiem tak nie będzie i biedna Idalia na pewno usłyszy ode mnie to zdanie nie raz, bo skoro o coś proszę w danym momencie, to widocznie w tym momencie tego potrzebuje i koniec kropka.

Krzycha ojciec zawsze powtarza, że czas to dziwne zjawisko - mówisz coś dziecku jak ma lat 15, a dociera gdy ma 30. Doświadczenia rodziców są ważne i warto ich słuchać. Niestety często ich nie doceniamy i uważamy to za głupie pierdolenie, a to źle. Wielu przykrych doświadczeń moglibyśmy uniknąć, no ale cóż- każdy musi uczyć się na własnych błędach. W moim odczuciu jesteśmy skazani na popularne wśród rodziców powiedzonka, to silniejsze od nas, bo przecież w pokoju naszej córki jest taki syf, że wystarczy już tylko nasrać no nie? ;) 


wtorek, 19 września 2017

Jaglany crème brûlée

Każdy kto śledzi mojego bloga, wie, że pałam ogromną miłością do kaszy jaglanej. Dodaje ją do dań na słodko, na słono, ostro i kwaśno, uwielbiam jej smak i mimo, że jest dość kaloryczna, na stałe zagościła w mojej kuchni. Jest lekkostrawna, nie uczula i ma wiele właściwości odżywczych i leczniczych. Posiada wysoką zawartość witamin B1, B2 i B6, (polecana jest więc dla wegetarian w celu uzupełnienia często brakujących w naszym organizmie witamin z grupy B), a także żelaza i miedzi. Ponadto kasza jaglana zawiera krzemionkę, mającą dobry wpływa na stan naszej skóry, włosów i paznokci. Jagły dostarczają organizmowi dużą ilość witaminy E i lecytyny, która bardzo dobrze wpływa na naszą pamięć i koncentrację. Jeżeli więc jeszcze nie wprowadziliście tego produktu do swojego codziennego menu - czas najwyższy to zmienić. A dziś ode mnie propozycja na zastosowanie kaszy na słodko - jaglany crème brûlée będzie ucztą dla zmysłów na chłodne jesienne wieczory.

Co potrzebujemy?
1 woreczek kaszy jaglanej
165 ml mleczka kokosowego
3 łyżki cukru kokosowego
4 łyżeczki cukru trzcinowego
3 łyżeczki cukru wanilinowego
1 pomarańcza
1 łyżka oleju kokosowego
szczypta soli
ulubione owoce do dekoracji (u mnie śliwki)
(proporcje na 4 duże porcje lub 5 mniejszych)


Zaczynamy od podprażenia nieugotowanej kaszy w garnku. Cały czas mieszamy, aż poczujemy lekko orzechowy zapach. Tak podprażoną kaszę wsypujemy na sitko z małymi oczkami i przelewamy wrzątkiem. Następnie ponownie wsypujemy ją do garnka, dodajemy mleczko kokosowe, sól, cukier kokosowy oraz wanilinowy i mieszamy.

Przykrywamy garnek pokrywką i gotujemy (nie mieszając) na małym ogniu przez ok 15 minut- do momentu aż kasza wchłonie cały płyn.

Do naszej kaszy dodajemy sok z pomarańczy oraz skórkę, a także łyżkę oleju kokosowego. Całość przekładamy do kokilek (jeżeli nie mamy, mogą być to foremki do babeczek). Studzimy i wkładamy do lodówki na około 60 minut.

Na koniec każdą porcję posypujemy łyżeczką cukru trzcinowego i wkładamy do piekarnika na 5 minut. W piekarniku włączamy tylko górną grzałkę i rozgrzewamy go do 220 stopni Celsjusza. Na koniec dekorujemy owocami.





Czekam na zdjęcia Waszych smakołyków w komentarzach! Smacznego!

Przepis, którym się inspirowałam znajdziecie na www.kuchnialidla.pl