czwartek, 25 maja 2017

Mężczyzna i ciąża

W tym tekście nie mam zamiaru klepać się po plecach, ani podziwiać własnych rzekomych wyczynów. Nieraz zostałem już na blogu pochwalony - za co dziękuję, choć wciąż nie wiem czy słusznie. Uważam, że są takie rzeczy, które po prostu są naturalne dla każdego mężczyzny – a raczej powinny być. I ważne jest to, aby kobiety również miały to na uwadze.

Minęło już trochę czasu, bo 9 miesięcy ciąży (no może niecałe, bo nie od początku o niej wiadomo) oraz prawie dwa miesiące odkąd Idalia jest już na świecie. Jak bardzo zmienia się świat po zaakceptowaniu informacji o ciąży swojej partnerki? Bardzo. A przynajmniej powinno. A właściwie im dalej tym bardziej. Częstotliwość wyjść na piwka z kolegami zmniejsza się. Trzeba pomagać kobiecie w coraz większej ilości codziennych obowiązków. W zależności od układu sił, różne rzeczy robi każde z nas (mężczyzna – kobieta), a ulega to również ponownej regulacji w momencie, gdy żeńska strona rozpocznie zwolnienie lekarskie. Czasem kwestia dotyczy prostych rzeczy, jak chociażby przeniesienie miski z praniem z łazienki do pokoju, gdzie ma być ono rozwieszone. Mokre pranie jest ciężkie, a ona nie może dźwigać. Wiadomo też, że im więcej ona jest w domu, tym bardziej chce, żebyś spędzał z nią czas. Dla niej 8, 9 czy 12 godzin, które spędzasz w pracy to wieczność. Dodawanie do tego kolejnych godzin nie jest dla niej niczym miłym. Oczywiście, ja też miałem inne zajęcia – siłownia po pracy, a czasem piwko i mecz z kolegami. Nie chodzi o to, że należy siedzieć w chacie i koniec, ale trzeba wykazać się dużą empatią. Pamiętajmy, że ona nie ma wyboru – musi praktycznie od razu zrezygnować z wielu rzeczy. Na piwko z koleżankami nie wyjdzie. A można mi wierzyć lub nie, ale niepijąca ciężarna cieszy się mniejszym zainteresowaniem wśród koleżanek niż wcześniej. Facet ma łatwiej, nadal może pić. Ale bez przesady!

Kobiety nie mogą pić, palić, korzystać z wszelkiego  rodzaju używek. Chętnie jednak wymyślą coś czego nie da się łatwo zdobyć o 2 w nocy, nawet kiedy mieszkasz w tak dużym mieście jak Poznań lub Warszawa. Słyszałem historię o porzeczkach o 4 nad ranem , ogórkach z bitą śmietaną itp. Agnieszka nie miała raczej dziwnych pragnień. Pojawiały się mandarynki (hurtowe ilości – ile przyniosłem tyle zjadła), tony czekolady (ta z krową jako logo i z czarnymi ciasteczkami szczególnie), chrupki kukurydziane lub orzechowe. W sumie tyle przychodzi mi do głowy jako pierwsze. Zawsze odczuwałem wielką radość, że mogę spełnić jej oczekiwania. Zawsze pamiętałem aby kupić te elementy. Tłumaczyła mi, że to jest tak, jak masz bardzo, bardzo, bardzo na coś ochotę (np. lody na plaży, popcorn w kinie czy wodę na pustyni) ale jeszcze 1000 razy bardziej. Po prostu musisz to mieć! No cóż, pozostało mi w to wierzyć. Kiedyś wracałem do domu od kolegi, u którego oglądałem mecz i degustowałem niskoprocentowe napoje alkoholowe. Było to jedno z moich nielicznych wyjść, więc nie usiłowała za wszelką cenę sprowadzać mnie do domu. Poprosiła jednak abym w drodze powrotnej kupił jej lody pistacjowe. Znalazłem nocny, kupiłem najdroższe na świecie lody, wsiadłem do autobusu i jechałem. Była godzina 2 w nocy, miałem lody, jechałem do domu z centrum Warszawy. Trasa zajęła mi około 20 minut. Gdy wszedłem do domu oczywiście spała. Normalka. Pomyślałem, że zje sobie rano - ale nie. Przebudziła się, podniosła się z łóżka, wyciągnęła ręce przed siebie, wzięła kubełek z lodami i poprosiła mnie o łyżeczkę. Szok! Wtedy zrozumiałem, że naprawdę musiało jej na nich zależeć.

Spotkałem się z opiniami, że mężczyzna powinien być solidarny z kobietą i tak samo jak ona zaprzestać picia alkoholu, palenia papierosów, zmienić dietę. Uważam, że jest to indywidualna kwestia dla każdego związku i nie upierałbym się nad skrajnością. Oczywiście nie chodzi o to aby upijać się do nieprzytomności i robić z siebie idiotę, ale jeżeli kobieta nie ma nic przeciwko abyś wypił sobie piwo to dlaczego nie. Agnieszka dopiero po ciąży odczuwa wielkie pragnienie piwne, co jest szczególnie dziwne, ponieważ nigdy nie była wielkim fanem alkoholu, a już szczególnie tego złotego napoju. Kupuję jej czasem bezalkoholowe żebyśmy mogli razem wypić. Papierosy z kolei nigdy nie odgrywały u mnie istotnej roli i nie czuję abym był kiedykolwiek uzależniony. Popalałem w pracy, na imprezach, rzadko w domu. W tej kwestii to Agnieszka była zupełną odwrotnością. Paliła sporo, a ciąża ją od tego uwolniła. Ja dzięki temu też całkowicie zaprzestałem. Nie popalam już w pracy, na imprezach tym bardziej – bo nie uczęszczam. To ostatnie – dieta - weszło w życie. Wspólne posiłki do tego zmuszają, chociaż zawsze to sobie chwaliłem. Jeżeli jest coś czego ona nie zje, to zazwyczaj skuszę się na to w pracy lub przy jakimś wyjściu. Z reguły lubimy podobną kuchnię. Kiedyś to raczej ja gotowałem, bo po prostu to lubię. Agnieszka z czasem też polubiła gotować i aktualnie wspólnie działamy w kuchni.

Wszystkie wspomniane wyżej kwestie można ocenić jako błahostki. To prawda, to są błahe sprawy. Dla mężczyzn. Teraz wiem jak wiele znaczą one dla kobiety kiedy jest w ciąży. A przynajmniej tak mi się wydaję. Nieraz te proste dla nas sprawy powodują, że życie kobiety staje się lepsze. Bo to, że dostanie lody, mandarynki, czy przeniesiesz ciężki przedmiot to jest nic, ale ona czuje wtedy Twoje wsparcie i wie, że będziesz jej pomagać w trudnych chwilach. W trakcie ciąży i po niej. Kiedyś usłyszałem, że „mężczyzna zaczyna zauważać, że ma dziecko mniej więcej jak ma ono już pół roku”. Ma to swoje przesłanie. To kobieta od początku czuje tą więź z dzieckiem, a jednocześnie zmuszona jest do poświęceń. My trochę musimy się tej więzi nauczyć. Czasem trzeba znosić płacze, złości i mieć dużo cierpliwości. Jak z dzieckiem. Tylko cierpliwość może nas uratować! Ja w każdym razie uważam, że od początku byłem zaangażowany w tę ciążę. Myślę jednak, że był to mój obowiązek. Nie chodzi oczywiście o to żeby robić wszystko co zostanie wymyślone (tak, zdarzyło mi się odmówić nocnego wyjścia do sklepu lub czegoś tam innego), ale takie wsparcie daje ogromną satysfakcję i pozwala przygotować się do przyszłej roli. Warto najpierw zająć się swoją drugą połówką, żeby potem łatwiej było się zająć maleństwem.


Post napisał mój cudowny narzeczony

Fot. Mia Stamm

czwartek, 18 maja 2017

Kot przy niemowlaku? Dlaczego nie!

Simbę zabraliśmy ze złych warunków mieszkalnych gdy miał 3-4 tygodnie. Był małą, czarną kuleczką, która wyrywała się do nas z wiklinowego koszyka. Pani która nam JĄ (tak, bo Simba przez pierwsze dni swojego życia był dziewczynką) przekazywała, gdy tylko maluch był już na moich rękach zmyła się z prędkością światła. Gdy tuliłam już naszego sierściucha zobaczyłam, że coś po nim skacze…. Było tego dużo… odchyliłam trochę sierści i zobaczyłam tych nieproszonych gości. Za prawdę powiadam Wam , nigdy, przenigdy nie widziałam tylu pcheł skumulowanych w jednym miejscu… Biedak był bardzo pogryziony, miauczał i ciągle się drapał. Nie wiem jak można dopuścić do takiego stanu tak małą istotkę. Na całe szczęście udało się nam pokonać te małe owady po kilku tygodniach walki. Simba powoli klimatyzował się w naszym małym mieszkanku, a my uczyliśmy się żyć z maluchem pod jednym dachem.

O tym jak maluch „powiedział” mi, że jestem w ciąży pisałam Wam TU, ale o tym, że był z nami dopiero 2 tygodnie nie. Nie muszę Wam pisać, że pojawił się w nas lekki strach o to jak kotek będzie się zachowywać gdy brzuch będzie mi się sukcesywnie powiększał, zaczną się pierwsze ruchy, no i gdy maleństwo będzie już z nami na świecie.

Ciąża postępowała, fasolka rosła. Nie zaobserwowaliśmy większych zmian w zachowaniu Simby, bo to, że jest kotem dość ruchliwym… No dobra, bardzo ruchliwym, wiedzieliśmy od jego pierwszych chwil w naszym mieszkaniu. Gdy zaczęły się pierwsze ruchy, nasz kotek zaczął kłaść mi się na brzuchu. Nie rzucał się na niego, nie drapał, nie gryzł, ale zaczynał mruczeć. Już wtedy wiedziałam, że będzie świetnym „starszym bratem” dla naszej córeczki.

W ósmym miesiącu ciąży całą rodzinką przeprowadziliśmy się z Warszawy do naszego rodzinnego miasta- do Poznania. Z racji tego, że w naszym docelowym mieszkaniu trwał remont, wylądowaliśmy tymczasowo u moich rodziców, licząc, że remont zakończy się do porodu, ale tą historię pozostawię sobie na inny wpis :) Simba musiał zaaklimatyzować się w nowym miejscu, w którym był już inny kot. Nie było z tym większego problemu, mimo, że kotka moich rodziców nie za bardzo go akceptowała. Jego zachowanie w stosunku co do mnie nie zmieniło się, pomimo tego, że ruchy stawały się coraz intensywniejsze, brzuch falował coraz częściej, a jego wielkość powoli zaczynała osiągać rozmiar Saturna.

28 marca 2017 roku Idalia postanowiła wyjść na świat. 9 dni przed terminem, i długo, długo przed zakończeniem remontu. Gdy wróciłyśmy z nią po tygodniu ze szpitala, Simba nie do końca wiedział jak się zachować. W końcu jego „mama” wyszła tydzień temu i wróciła z jakimś dziwnym stworzeniem na „jego” teren. Czy był nią zainteresowany? Oczywiście. Ponieważ nie chcieliśmy go od niej izolować, pozwalaliśmy mu do niej  podchodzić, wąchać ją i poznawać, gdyż wiedzieliśmy, że jak będziemy mu tego zabraniać to będzie jeszcze gorzej. On z tego korzystał, a w momentach kiedy Ida zaczynała się ruszać lub wydawać jakieś dźwięki, uciekał.

Nasz futrzak jest bardzo zazdrosny. Szuka uwagi gryząc kwiatki, rzucając się na nogi, albo mrucząc i miaucząc. Nie robi krzywdy małej, bardziej nam, bo kreski na moich nogach powielają się każdego wieczoru gdy przechodzę z salonu do sypialni. I nie żeby wcześniej był aniołkiem, ale widać, że teraz jego zachowanie to próba zwrócenia na siebie uwagi.

Jego śmiałość w stosunku do Idalii się zwiększa. Obydwoje teraz poznają nowy teren, bo mieszkamy już w swoich czterech ścianach. Ostatnio bardzo chciał położyć jej się na nogach. Zabieraliśmy go, nie pozwalaliśmy, bo w końcu waży prawie tyle samo co ona. Jednak w nocy, gdy nasze łózko zajmuję cała nasza czwórka, kiciuś i tak postanowił położyć się na kołderce Idy. Całe szczęścia mała ma krótkie nóżki. Do jej łóżeczka raczej nie wchodzi, ponieważ gdy raz go na tym przyłapałam sukcesywnie wybiłam mu ten pomysł z głowy psikając go wodą z dozownika. Teraz obserwuję czy jeszcze się odważy, ale na razie nie muszę podnosić alarmu.

Nadal obserwujemy jego zachowania. Gdy mała śpi sprawdzamy czy wszystko jest w porządku, pilnujemy by Simba przypadkowo nie zrobił jej krzywdy, bo nie wierzymy aby chciał ją zrobić specjalnie.  Ja od zawsze wychowywana byłam wśród różnych zwierząt, narzeczony też, więc bardzo się cieszymy, że mała również będzie mogła od początku mieć „własnego” sierściucha (planuje jeszcze kiedyś przemycić psa, ale Krzysiek jeszcze nie chce się zgodzić). Oczywiście pamiętamy o tym, że jest to kot, a więc kieruje się instynktem i trzeba uważać, pilnować, dmuchać na zimne. Ale ja czuje się jakbym miała w domu dwójkę dzieciaków i oddycham z ulgą gdy jedno i drugie śpi, a ja ze spokojem mogę napisać dla Was artykuł na bloga.

fot. Mia Stamm

czwartek, 11 maja 2017

Moje spotkanie z doradcą laktacyjnym

Tydzień temu spotkaliśmy się z doradcą laktacyjnym. Z racji tego, że od dnia porodu borykaliśmy się z koszmarnymi problemami z karmieniem piersią, w końcu, po miesiącu, stanowczo za późno, znaleźliśmy doradcę laktacyjnego i umówiliśmy się z nim na wizytę domową.

W większości przypadków można wybrać między wizytą domową, a wizytą w gabinecie. My wybraliśmy domową, trochę droższą, ale jednak wygoda, poczucie bezpieczeństwa i swoboda wygrały z pieniędzmi.

Zacznijmy od początku. Jak już pisałam w poprzednim poście, miałam do czynienia chyba z większością problemów, które można mieć podczas karmienia piersią. Począwszy od nawału pokarmu (tak wiem, że każda kobieta przez to przechodzi, ale jednak nie byłam przygotowana na taki ból), poprzez poranione brodawki, randkę z kapturkami, aż po zapalenie piersi i antybiotykoterapię. Położne w szpitalu pokazywały mi co prawda jak przystawić córkę do piersi, jednak jak to w szpitalu, było to pokazane na szybko i bardzo ogólnie, bez jakiegokolwiek zapoznania się z indywidualnymi potrzebami.

Nie zliczę ile razy chciałam się poddać. Ile razy klęłam na karmienie piersią, ile razy (bezpodstawnie) byłam zła na swoje dziecko, ile razy płakałam i krzyczałam do narzeczonego, że to pierdolę. Naprawdę nie zliczę, ale dalej walczyłam, wiedząc, że mój pokarm, to najlepsze co mogę dać mojemu dziecku.

Niestety w tej kwestii jesteśmy oszukiwane przez otoczenie. Zewsząd patrzą na nas jako na zadowolone kobiety karmiące piersią. W reklamach, na bilbordach, w filmach. Wszędzie karmienie piersią pokazane jest jak coś łatwego, naturalnego i przyjemnego. Naturalne owszem jest, ale na pewno nie jest łatwe ani przyjemne, szczególnie na początku. Karmienie piersią to krew, pot i łzy. Możecie pomyśleć sobie, że żartuję, przesadzam , ale nic z tych rzeczy. A zrozumieć mnie może tylko ta, która kiedyś karmiła lub karmić próbowała.

No więc w zeszłym tygodniu przyszła do nas Pani, na oko lat 30 parę, pod koszulką odznaczał się jej mały ciążowy brzuszek, a na twarzy gościł przyjacielski uśmiech. Usiedliśmy wygodnie na kanapie i zaczęliśmy rozeznanie. Całe szczęście Idalia dopiero co obudziła się głodna, więc bez problemu mogliśmy pokazać Pani jak wygląda karmienie. Wzięłam moją poduszkę do karmienia (JEŻELI JESZCZE ZASTANAWIACIE SIĘ NAD JEJ KUPNEM, NIE RÓBCIE TEGO. TO JEST ABSOLUTNE MUST HAVE KAŻDEJ MATKI KARMIĄCEJ!) i przystawiłam małą. Okazało się, że robię trzy podstawowe błędy:

1. Przystawiałam kruszynę otuloną w kocyk, otulacz, rożek czy inne takie, natomiast ważne jest aby brzuch dziecka dotykał brzucha matki, niezależnie czy dziecko dostawiane jest spod pachy, przodem, czy na leżąco. Gdy dziecko otworzy usta należy dosłownie wbić twarz malucha w pierś.

2. Idalia zbyt płytko chwytała brodawkę. Mój problem polegał na tym, że podawałam jej moją pierś, zamiast tak jak napisałam wyżej, przysunąć jej głowę do piersi.

3. Gdy mała się posilała trzymałam pierś, uciskając tym samym kanaliki mleczne, w efekcie czego nie mogło z nich lecieć mleko.

Były to dość przydatne informację, jednak Ida jest już przyzwyczajona do poprzedniego systemu karmienia. Bardzo trudno jest ją oduczyć złych nawyków i nauczyć nowego sposobu jedzenia. Walczę z tym tydzień, a ona nadal spłyca trzymanie brodawki, w efekcie czego słyszę cmokanie, kruszyna się zapowietrza i ma wzdęcia. Nie są one przyjemne ani dla niej, ani dla nas, bo robimy wszystko by pomóc jej pozbyć się bąbelków. Walczymy dalej, może nauczy się jeść poprawnie… W końcu.

Przy spotkaniu chciałam od razu zobaczyć czy mała poprawnie przybiera na wadze, gdyż podczas ostatniej wizyty położnej okazało się, że przybiera troszkę za mało. Konkretnie jest na dolnej granicy, więc trzeba to kontrolować, bo być może to po prostu taki jej urok. Jednak Pani nie miała ze sobą wagi, pomimo, że na stronie było napisane, że ma ją ze sobą zawsze. Trochę brak przygotowania nie sądzicie? Tłumaczyła się, że nie przyjechała  z domu i nie mogła jej wziąć. Halo, płacę, wymagam. Pozostaje nam czekać do kolejnej wizyty położnej lub naszej wizyty u pediatry.

Zapewne zauważyliście, że kreśląc o karmieniu piersią piszę w liczbie mnogiej. I nie tylko dlatego, że dotyczy to mnie i dziecka, ale również ojca maluszka. Gdy Ty jesteś niezadowolona, nie radzisz sobie, płaczesz, stwierdzasz, że już nie możesz dłużej, że nie dajesz rady, dziecko przyjmuje Twój zły nastrój i płacze, ciągle płacze,  wtedy najbardziej obrywa się jemu, Twojej drugiej połówce. To on musi to znosić i wspierać Cię na duchu, a w najgorszych momentach powiedzieć, że nic się nie stanie jak przestaniesz karmić i przejdziecie na mleko modyfikowane, że ważne jest abyś była szczęśliwa i w pełni cieszyła się macierzyństwem. Więc z tego miejsca pragnę podziękować mojemu narzeczonemu. Bez Ciebie Skarbie, właśnie teraz szłabym podgrzewać mleko w garnuszku ;)

Jakie są moje odczucia? Stanowczo za późno się na to zdecydowaliśmy. Mała przyjęła za dużo złych nawyków, za dużo już wiedziałam, za wielu informacji dowiadywałam się z różnych źródeł. Czuję, że trochę przepłaciliśmy, że 150 zł za tą garstkę nowych informacji, które otrzymałam to trochę za dużo, jednak przynajmniej uspokoiłam myśli i sumienie. Więc jeżeli, przyszła mamo, nadal zastanawiasz się nad tą inwestycją, to mimo wszystko uważam, że warto. Tylko zrób to na samym początku, najlepiej jeszcze w szpitalu :)