Tydzień temu
spotkaliśmy się z doradcą laktacyjnym. Z racji tego, że od dnia porodu
borykaliśmy się z koszmarnymi problemami z karmieniem piersią, w końcu, po
miesiącu, stanowczo za późno, znaleźliśmy doradcę laktacyjnego i umówiliśmy się
z nim na wizytę domową.
W większości
przypadków można wybrać między wizytą domową, a wizytą w gabinecie. My wybraliśmy
domową, trochę droższą, ale jednak wygoda, poczucie bezpieczeństwa i swoboda
wygrały z pieniędzmi.
Zacznijmy od
początku. Jak już pisałam w poprzednim poście, miałam do czynienia chyba z większością
problemów, które można mieć podczas karmienia piersią. Począwszy od nawału
pokarmu (tak wiem, że każda kobieta przez to przechodzi, ale jednak nie byłam
przygotowana na taki ból), poprzez poranione brodawki, randkę z kapturkami, aż
po zapalenie piersi i antybiotykoterapię. Położne w szpitalu pokazywały mi co
prawda jak przystawić córkę do piersi, jednak jak to w szpitalu, było to
pokazane na szybko i bardzo ogólnie, bez jakiegokolwiek zapoznania się z
indywidualnymi potrzebami.
Nie zliczę ile
razy chciałam się poddać. Ile razy klęłam na karmienie piersią, ile razy
(bezpodstawnie) byłam zła na swoje dziecko, ile razy płakałam i krzyczałam do
narzeczonego, że to pierdolę. Naprawdę nie zliczę, ale dalej walczyłam,
wiedząc, że mój pokarm, to najlepsze co mogę dać mojemu dziecku.
Niestety w tej
kwestii jesteśmy oszukiwane przez otoczenie. Zewsząd patrzą na nas jako na
zadowolone kobiety karmiące piersią. W reklamach, na bilbordach, w filmach.
Wszędzie karmienie piersią pokazane jest jak coś łatwego, naturalnego i
przyjemnego. Naturalne owszem jest, ale na pewno nie jest łatwe ani przyjemne,
szczególnie na początku. Karmienie piersią to krew, pot i łzy. Możecie pomyśleć
sobie, że żartuję, przesadzam , ale nic z tych rzeczy. A zrozumieć mnie może
tylko ta, która kiedyś karmiła lub karmić próbowała.
No więc w zeszłym
tygodniu przyszła do nas Pani, na oko lat 30 parę, pod koszulką odznaczał się
jej mały ciążowy brzuszek, a na twarzy gościł przyjacielski uśmiech. Usiedliśmy
wygodnie na kanapie i zaczęliśmy rozeznanie. Całe szczęście Idalia dopiero co
obudziła się głodna, więc bez problemu mogliśmy pokazać Pani jak wygląda
karmienie. Wzięłam moją poduszkę do karmienia (JEŻELI JESZCZE ZASTANAWIACIE SIĘ
NAD JEJ KUPNEM, NIE RÓBCIE TEGO. TO JEST ABSOLUTNE MUST HAVE KAŻDEJ MATKI
KARMIĄCEJ!) i przystawiłam małą. Okazało się, że robię trzy podstawowe błędy:
1. Przystawiałam kruszynę
otuloną w kocyk, otulacz, rożek czy inne takie, natomiast ważne jest aby brzuch
dziecka dotykał brzucha matki, niezależnie czy dziecko dostawiane jest spod
pachy, przodem, czy na leżąco. Gdy dziecko otworzy usta należy dosłownie wbić
twarz malucha w pierś.
2. Idalia zbyt
płytko chwytała brodawkę. Mój problem polegał na tym, że podawałam jej moją
pierś, zamiast tak jak napisałam wyżej, przysunąć jej głowę do piersi.
3. Gdy mała się
posilała trzymałam pierś, uciskając tym samym kanaliki mleczne, w efekcie czego
nie mogło z nich lecieć mleko.
Były to dość
przydatne informację, jednak Ida jest już przyzwyczajona do poprzedniego
systemu karmienia. Bardzo trudno jest ją oduczyć złych nawyków i nauczyć nowego
sposobu jedzenia. Walczę z tym tydzień, a ona nadal spłyca trzymanie brodawki,
w efekcie czego słyszę cmokanie, kruszyna się zapowietrza i ma wzdęcia. Nie są
one przyjemne ani dla niej, ani dla nas, bo robimy wszystko by pomóc jej pozbyć
się bąbelków. Walczymy dalej, może nauczy się jeść poprawnie… W końcu.
Przy spotkaniu
chciałam od razu zobaczyć czy mała poprawnie przybiera na wadze, gdyż podczas
ostatniej wizyty położnej okazało się, że przybiera troszkę za mało. Konkretnie
jest na dolnej granicy, więc trzeba to kontrolować, bo być może to po prostu
taki jej urok. Jednak Pani nie miała ze sobą wagi, pomimo, że na stronie było napisane,
że ma ją ze sobą zawsze. Trochę brak przygotowania nie sądzicie? Tłumaczyła
się, że nie przyjechała z domu i nie
mogła jej wziąć. Halo, płacę, wymagam. Pozostaje nam czekać do kolejnej wizyty położnej
lub naszej wizyty u pediatry.
Zapewne
zauważyliście, że kreśląc o karmieniu piersią piszę w liczbie mnogiej. I nie
tylko dlatego, że dotyczy to mnie i dziecka, ale również ojca maluszka. Gdy Ty
jesteś niezadowolona, nie radzisz sobie, płaczesz, stwierdzasz, że już nie
możesz dłużej, że nie dajesz rady, dziecko przyjmuje Twój zły nastrój i płacze,
ciągle płacze, wtedy najbardziej obrywa
się jemu, Twojej drugiej połówce. To on musi to znosić i wspierać Cię na duchu,
a w najgorszych momentach powiedzieć, że nic się nie stanie jak przestaniesz
karmić i przejdziecie na mleko modyfikowane, że ważne jest abyś była szczęśliwa
i w pełni cieszyła się macierzyństwem. Więc z tego miejsca pragnę podziękować
mojemu narzeczonemu. Bez Ciebie Skarbie, właśnie teraz szłabym podgrzewać mleko
w garnuszku ;)
Jakie są moje
odczucia? Stanowczo za późno się na to zdecydowaliśmy. Mała przyjęła za dużo
złych nawyków, za dużo już wiedziałam, za wielu informacji dowiadywałam się z
różnych źródeł. Czuję, że trochę przepłaciliśmy, że 150 zł za tą garstkę nowych
informacji, które otrzymałam to trochę za dużo, jednak przynajmniej uspokoiłam
myśli i sumienie. Więc jeżeli, przyszła mamo, nadal zastanawiasz się nad tą
inwestycją, to mimo wszystko uważam, że warto. Tylko zrób to na samym początku,
najlepiej jeszcze w szpitalu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz