środa, 14 lutego 2018

Żyjemy w kraju absurdów- część 2

Pamiętacie mój wpis odnośnie ogrzewania w naszym domu (LINK)? Na końcu artykułu napisałam zdanie "(...) a my dostaliśmy informację, że w ciągu 5 dni ma być decyzja odnośnie zgody", jakże mylne były nasze nadzieje! Więc jedziemy z opowieścią dalej. W czwartek, 21 grudnia, Krzysztof ponownie wybrał się do Urzędu Miasta odebrać zgodę. W końcu dostaliśmy list, że w ciągu 5 dni od jego otrzymania możemy odebrać decyzję dotyczącą naszego mieszkania. Otrzymał tam informację, że jeszcze jej nie ma, bo brakuje podpisu jakieś Pani, a jej akurat nie ma w pracy. Krzysztof pokornie przyjął tę informację i zadzwonił do mnie aby przekazać mi te złe wieści, a ze mną tak łatwo w urzędzie już nie mieli. Obiecałam sobie, że na święta będziemy mieli ciepło, więc nie zostawiłam tej sprawy samopas. Założyłam kurtkę, ubrałam Idalię i ruszyłam na wojnę stoczyć kolejną bitwę.

Krzysiek powiedział mi, do którego pokoju mam się udać, a gdy weszłam do niego w pomieszczeniu stały dwa biurka, a za nimi siedziały dwie młode panie. Podeszłam do jednej z nich i powiedziałam w jakiej sprawie przyszłam. Ona, dość zdziwiona odpowiedziała mi, że przecież był już Pan dziś w tej sprawie. Uprzejmie odpowiedziałam, że wiem, że był narzeczony niestety musiał już jechać do pracy, a jako, że ja siedzę z córką w zimnym mieszkaniu przyszłam odebrać naszą decyzję w sprawie instalacji grzewczej i nie wyjdę póki tej decyzji nie otrzymam. Pani bardzo się zdziwiła i powiedziała, że pójdzie do Pana, który zajmuje się naszą sprawą i prosi o chwilę cierpliwości. Ja w tym czasie rozpłaszczyłam siebie i Idę i rozsiadłam się wygodnie. Kobieta wróciła z panem, nazwijmy go J, który cierpliwie zaczął tłumaczyć mi, że zgody nie ma, bo Pani, która daje podpisy na decyzjach aktualnie przebywa na L4. Wysłuchałam go i odpowiedziałam, że ja mam w domu zimno, dziecko chodzi ubrane w 3 warstwy, w święta mamy chrzciny i naprawdę nie przekonuję mnie fakt, że mam w domu po 15 stopni tylko dlatego, że jakaś Pani przebywa na L4. Powiedziałam również, że to w ich gestii leży zapewnić osobę, która w zastępstwie takie podpisy może złożyć. Dodałam, że 7 dni temu dostaliśmy list w którym było napisane, że za pięć dni możemy odebrać decyzję dotyczącą naszego mieszkania. Pan odpowiedział, że tak, że wysłał takie pismo żeby przyspieszyć naszą sprawę. Odpowiedziałam, że jestem mu za to bardzo wdzięczna, a będę jeszcze bardziej jak doprowadzi naszą sprawę do końca - DZIŚ. Pan był dość zdziwiony moją postawą i poprosił mnie o chwilę cierpliwości. Wrócił z jeszcze jednym mężczyzną, któremu wyjaśniłam jeszcze raz naszą sytuacje dodając, że nie wyjdę póki nie dostanę decyzji, bo "tu nam ciepło". Pan wykazał zrozumienie i powiedział, że zrobi wszystko żebyśmy otrzymali dziś potrzebne dokumenty. Wychodząc powiedział, że wróci za 15 minut, a pan J wyszedł razem z nim. Panie z sekretariatu poparły moją postawę mówiąc, że może w końcu zauważą, że jest problem i że ludzie w grudniu nie mają ogrzewania przez jakieś głupie podpisy. W tym czasie Panowie wrócili z potrzebnymi dokumentami. Udało się. Mieliśmy zgodę. Myślałam, że wtedy pójdzie z górki! Ponownie się myliłam....

Zadzwoniłam do Krzyśka, że mamy to! Nie mógł uwierzyć jak to zrobiłam. Opowiedziałam mu wszystko, a on wyszedł wcześniej z pracy żebyśmy mogli pojechać do gazowni i ogarnąć wymianę licznika. Szczerze wierzyliśmy w to, że przed świętami będziemy mieli ogrzewanie. W PGNiG powiedzieli nam, że najlepiej jakbyśmy sami ogarnęli w głównej siedzibie gazowni wymianę naszego licznika, bo jak oni będą to załatwiać, to może to potrwać do dwóch tygodni. Uprzejma Pani powiedziała nam również, że brakuje w naszej dokumentacji protokołu szczelności, a bez tego wymiana licznika nie będzie możliwa. Osoby, które będą nam ów licznik wymieniać mogą poprosić o ten dokument do wglądu i odmówić instalacji, a każdy kolejny ich przyjazd będzie dodatkowo płatny. Pierwszy jest w ramach umowy z PGNiG. Podziękowaliśmy jej za cenne informacje i ruszyliśmy do domu, ponieważ główna siedziba gazowni była już zamknięta. Była godzina 15.30, kiedy postanowiłam zadzwonić do administracji, a konkretnie do Pana M, poprosić go żeby rano następnego dnia uszykował nam ten protokół. Mieliśmy w planach podjechać po niego z samego rana, żeby następnie w gazowni błagać o wymianę licznika przed weekendem. Pozwolę sobie swoją rozmowę z Panem M przedstawić w formie dialogu.
Ja: Witam Panie M, dzwonię gdyż otrzymaliśmy już zgodę z urzędu miasta na założenie instalacji grzewczej, właśnie wracamy z PGNiG i dowiedzieliśmy się, że w dokumentacji brakuje nam jakiegoś dokumenty, który poświadcza, że wszystkie kominy u nas są szczelne. Czy....
M: Czy Pani nie widzi, która jest godzina?! Ja już dawno skończyłem pracę! (skończył ją o 15)
Ja: Panie M, ja rozumiem, ale chciałam tylko poprosić, żeby uszykował nam Pan ten dokument jutro z samego rana, bo chcemy wezwać gazownię do wymiany licznika.
M: PANI JEST BEZCZELNA! POWTARZAM JA JUŻ SKOŃCZYŁEM NA DZIŚ PRACĘ!
Zanim rzucił mi słuchawką zdążyłam wrzasnąć, że mam to gdzieś, bo jest mi zimno, ale nie wiem czy to słyszał. Uwierzcie mi po tej rozmowie pierwszy raz od roku poczułam chęć zapalenia papierosa i pewnie gdybym nie karmiła małej, zrobiłabym to. Wróciliśmy do domu i przerażeni czekaliśmy co przyniesie następny dzień...

O 7 rano pojechałam z moim tatą do administracji po brakujące dokumenty (swoją drogą mega wpieniło mnie to, że tego dokumentu nie dali nam wcześniej). Gdy weszłam do sekretariatu, Pani skierowała mnie prosto do Pana M. Wiedząc już, że będę pisać na niego oficjalną skargę stwierdziłam, że nie poruszę z nim tematu rozmowy telefonicznej z dnia poprzedniego, on również nic nie powiedział. Poinformował go po co przyszłam, a on powiedział mi, że tego dokumentu nie ma i że trzeba wezwać kominiarza żeby go wypisał. Przy mnie zadzwonił do Mistrza Kominiarskiego, który obiecał wysłać dziś do nas kominiarzy około godziny 11, którzy sprawdzą szczelność naszych kominów. Posiadając taką informację postanowiłam podjechać z tatą do głównej siedziby gazowni, aby ustalić termin wymiany licznika (a właściwie błagać by przyjechali do nas tego samego dnia). Udało się. Pan z gazowni zlitował się nad nami i wcisnął nasze mieszkanie w grafik zleceń. Umówiłam się z nim, że przyjadą wymienić licznik w okolicach 13-14. Byłam na prawdę szczęśliwa! Wszystko układało się po naszej myśli, oczami wyobraźni widziałam już ciepłe kaloryfery i powrót do spania w naszym łożu "małżeńskim" ;) Po powrocie do domu Krzysiek zadzwonił do serwisanta i umówił się z nim na uruchomienie pieca na godzinę 15- ostatni punkt w karawanie naszych działań. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, czekaliśmy na kominiarza. 

W okolicach 11 przyjechali kominiarze i sprawdzali szczelność. Powiedzieli nam, że papier z tych działań musi wystawić Mistrz Kominiarski i że będzie on do odbioru po świętach. Pierwsze bum. Ubłagaliśmy ich żeby namówili swojego szefa, aby wystawił ten dokument dziś i wysłał nam jego skan mailem, bo o 14 mają nam wymienić licznik i ten dokument jest niezbędny. Obiecali zrobić wszystko co w ich mocy i zrobili. Przed godziną 13 skan wyżej wymienionego dokumentu pojawił się w mojej skrzynce odbiorczej. Po 13 otwierałam drzwi Panom z gazowni. Poprosili o projekt instalacji, zgodę z urzędu miasta i protokół szczelności. Daliśmy im potrzebne dokumenty i... I okazało się, że nie mamy protokołu szczelności. Tak. Dobrze czytacie. Tego dokumentu po który jechałam tego samego dnia rano. Tego dokumentu, który mieli mi wystawić kominiarze. Ponadto powiedzieli,  że w projekcie jest błąd. No kurwa mać, czaicie to? Jak pamiętacie z poprzedniego wpisu (LINK) projekt był robiony PO założeniu instalacji w naszym mieszkaniu. Wracając do protokołu okazało się, że kominiarze wystawili jakiś dokument po wykonawczy, bo tak im powiedział Pan M z administracji. Krzysiek wkurzony zadzwonił do niego pytając dlaczego dał nam zły dokument. Powiedział, że przecież prosiłam o protokół szczelności, że potrzebujemy go na JUŻ. A Pan M odpowiedział, że przecież powiedziałam "protokół, który mówi, że jest szczelnie" (what a difference?) i że ten protokół to on ma w administracji. Krzysiek powiedział mu, że przecież to co mówiłam to to samo i że to on powinien wiedzieć jaki dokument będzie nam potrzebny, a nie my, bo to on się tym zajmuje i się na tym zna. Powiedział również, że będziemy po ten dokument w przeciągu 15 minut i wiecie co? Wiecie co odpowiedział Pan M? "Ale Panie... Jest piątek przed świętami! W biurze to już dawno nikogo nie ma!", była 13.30. Przecież dzień wcześniej nakrzyczał na mnie, że pracują do 15! Nic już nie mogliśmy zdziałać. Podziękowaliśmy Panom z gazowni i odwołaliśmy serwisanta. Następnie zadzwoniłam do Pana M i wykrzyczałam mu, że wiem, że specjalnie dał nam zły dokument w odwecie za wczorajszą rozmowę telefoniczną, że napiszę na niego oficjalną skargę i że życzę mu zimnych świąt, bo my dzięki niemu właśnie takie będziemy mieć i rozłączyłam się nie czekając na odpowiedź. Po tym wszystkim usiadłam na podłogę i zaczęłam płakać. Wszystkie starania na nic... Nie będzie ogrzewania na święta... 


CDN... 


 Wpadajcie na mój instagram LINK ;)

piątek, 2 lutego 2018

Stawiamy pierwsze kroki w wodzie! Czy warto zapisać dziecko na basen?

Pamiętam, że jeszcze kiedy byłam w ciąży Krzysiek wrócił pewnego dnia do domu z pomysłem, że jak tylko mała się urodzi zapiszemy ją na basen. Pamiętam też, że trochę się wtedy popukałam w głowę myśląc, jak on sobie wyobraża takiego malucha na basenie. Krzysiek zarzekał się, że to bezpieczne, że razem z przyjacielem oglądali filmiki małych bobasów (brzmi dziwnie, wiem :D), które kąpały się w takich śmiesznych kołach pływackich na głowach, nawet pokazał mi te filmiki i nadal podtrzymywał, że nasza córka też na takie zajęcia będzie chodzić. Stopniowo sama zaczęłam zgłębiać temat, dowiedziałam się, że maluchy mogą chodzić na basen już od 3 miesiąca życia i niekoniecznie pływają w kołach ratunkowych. Owszem są też takie zajęcia, ale mnie bardziej zainteresowały te, w których maluchy oswajają się z wodą. Ciąża postępowała, a my coraz bardziej byliśmy pewni, że Idalia po narodzinach będzie chodziła na basen. 

Gdy mała się urodziła i Krzysiek został porwany na pępkowe (swoją drogą to pępkowe to zabawna historia, Krzysiek zaginął, wszyscy go szukali... Aż strach puścić człowieka na kawalerski!) w jednym z wielu prezentów zawarty był strój kąpielowy dla małej. Jak się domyślacie, był to pomysł naszego wspólnego przyjaciela, z którym Krzysiek oglądał te filmiki o których pisałam wcześniej i który od początku namawiał nas na zapisanie córki na zajęcia mówiąc, że jak sam będzie miał dzieci, na pewno je zapisze na kurs. Tak więc strój już był, trzeba było tylko znaleźć odpowiednie miejsce. 

Jak to często bywa nasze plany zostały szybko zweryfikowane przez życie. Pierwsze miesiące życia Idalii poznawaliśmy siebie, jej potrzeby i humorki, nie w głowie nam było myślenie o basenie. Jadnak gdy mała skończyła pół roku temat powrócił, rozpoczęłam poszukiwania. W Poznaniu wybór jest dość spory głównie króluje Fregata Swimming, ale jest też Baby Swim. W ofercie Fregaty można wybrać 14-16 zajęć w cenie 490-560 zł za cały kurs. Plusem ich pakietu jest szeroki wybór miejsca w którym odbywają się zajęcia, można wybrać basen Lechicka, basen Daszewice, basen Olimpia, basen Posnania i Termy Maltańskie. Zajęcia Baby Swim odbywają się na oddzielonym od reszty basenów basenie na Olimpii, dzięki temu zajęcia dla maluchów są przeprowadzane w pełnym skupieniu, tak ważnym dla bezpieczeństwa naszych pociech. Kurs kosztuje 390 zł za 13 zajęć trwających 30 minut. Zajęcia w ofercie Fregaty trwają 45 minut. My osobiście wybraliśmy zajęcia w Baby Swim. Byliśmy bardziej za opcją pół godzinnych zajęć, Krzysiek kiedyś trenował na Olimpii i bardzo sobie ją chwalił, kumpel, który trenuje pływanie na tym basenie znał Panie, które prowadzą zajęcia z maluchami i bardzo dobrze o nich mówił, no i nie ukrywajmy cena również zrobiła swoje. Niestety musieliśmy poczekać do grudnia na rozpoczęcie kursu, jednak jak to w macierzyństwie jest- stale uczymy się cierpliwości. 

Im bliżej terminu tym bardziej nachodziły nas wątpliwości. A co jak nam się nie spodoba? A co jak mała będzie płakać? A co jak nie będzie chciała wejść do wody? Lubi się kąpać w wannie, ale wanna to przecież jednak nie basen. Nasz lęk był zrozumiały zwłaszcza, że za semestr płaci się z góry. Zadzwoniłam tam i zapytałam co w przypadku jeżeli nie będziemy zadowoleni z zajęć, a pieniądze z góry będą zapłacone? Uprzejmy Pan zaproponował nam żebyśmy dokonali płatności po pierwszych zajęciach i zobaczyli czy przebieg zajęć nam odpowiada. Uczulił nas także na fakt, że często jak jakieś dziecko się rozpłacze inne zaczynają płakać razem z nim, więc nie radzi się tym zbytnio przejmować. Przyznałam mu rację i podziękowałam za możliwość odbycia "zajęć próbnych". Grudzień zbliżał się nieubłaganie, a my z coraz większą, nieskrywaną ciekawością czekaliśmy na pierwsze próby pływania naszej córki.

Na pierwsze zajęcia poszliśmy w trójkę. Ustaliliśmy między sobą, że będziemy wchodzić z Idą do wody na zmianę, a jak będzie potrzeba w przyszłości pojedzie z nią tylko jedno z nas. Teraz już wiemy, że tylko w skrajnych przypadkach będziemy brali taką ewentualność pod uwagę. W trakcie kiedy jeden z nas przebiera Idalię, drugi szykuje siebie na zajęcia z córką. W przypadku kiedy byłby tam tylko jeden z nas, cały ten proces byłby bardzo utrudniony, dlatego radzimy jeździć na takie zajęcia w trójkę. Wiek dzieci na naszych zajęciach jest różny- od 3 do 9/10 miesięcy, jednak nie stanowi to problemu podczas takich zajęć i oswajania dzieci z wodą. Idalia jest jednym ze starszych dzieci, ale w zupełności nam to nie przeszkadza, bawimy się bardzo dobrze. Tak, my. Bo i dla nas jest to mega zabawa. Idalia jest zachwycona i była już od pierwszych zajęć. Pewnie, czasem zapłacze, czasem jej się coś nie spodoba, ale przecież jest tylko człowiekiem, ma do tego prawo. Co zajęcia uczymy się nowych rzeczy, dzieciaki dostają również zabawki, których mogą używać w trakcie zajęć. Ostatnio nawet zaliczyliśmy pierwsze nurki! Idalia była w szoku, ale nie płakała.

Jesteśmy bardzo zadowoleni z zajęć. Uważamy, że dorosły człowiek powinien umieć pływać, więc gdy zacznie jako dziecko, w przyszłości będzie mu łatwiej. Gdybyśmy mieli na nowo wybierać szkołę i w ogóle to czy iść z małą na basen, podjęlibyśmy dokładnie taką samą decyzję. No może tylko poszlibyśmy jednak dużo wcześniej ;) Jesteśmy ciekawi każdych kolejnych ćwiczeń i z pewnością będziemy kontynuować zajęcia z nauki pływania w dalszych latach życia Idalii. Kto wie? Może rośnie nam nowa Otylia Jędrzejczak? :) 






Zapraszam na swój instagram- Piegusowelove!