czwartek, 7 grudnia 2017

Żyjemy w kraju absurdów

Wiecie, że żeby założyć w domu ogrzewanie trzeba mieć na to zgodę z urzędu miasta, na którą można czekać nawet dwa miesiące? Ja jak się o tym dowiedziałam, przestałam się dziwić ludziom, którzy grzeją w domu śmieciami i wszystkim co im w ręce wpadnie, jest im po prostu zimno i chcą ogrzać siebie i własną rodzinę. Mają w dupie smog i sama też bym go w tym momencie miała, ale od początku.

Przeprowadziliśmy się z Krzychem z Warszawy do mieszkania, w którym musimy zrobić remont w ramach pewnego bezczynszowego okresu. W ramach remontu musieliśmy na swój koszt założyć ogrzewanie, najlepiej gazowe, zakładane przez fachowca, który jest zatrudniany przez administrację. Oczywiście przewertowaliśmy internet wzdłuż i wszerz, spotykaliśmy się z przedstawicielami różnych firm grzewczych, ale faktycznie ogrzewanie gazowe okazało się być najtańsze zarówno w montażu jak i w eksploatacji. Także wzięliśmy tego fachowca z administracji (nazwijmy go Z), który miał nam założyć kaloryfery, piec i całą resztę. Muszę nadmienić, że na tą formę ogrzewania zdecydowaliśmy się już w lipcu, więc czasu na montaż i załatwienie całej papierologii mieliśmy od groma i trochę. Jak to więc jest, że mamy grudzień, a my nadal grzejemy się farelką?

Pod koniec września br. do domu wbiła nam się ekipa remontowa (nie, że z buta, wiedzieliśmy o tym wcześniej, aczkolwiek od lipca do września, a nawet prawie października, minęło sporo czasu prawda?) i zaczęli zakładać ogrzewanie, jak się później okazało, bez posiadania projektu. Czaicie bazę? Pan Z. wszedł sobie do naszego mieszkania i powiedział, że w tym pomieszczeniu będą dwa kaloryfery, w tym trzy itd. Możecie powiedzieć, że mogliśmy się zainteresować czy owy projekt został stworzony i złożony do urzędu. nie zainteresowaliśmy się, fakt, ale nie przypuszczaliśmy nawet, że można zacząć coś działać bez niego. W tej oto sytuacji mamy w domu założone kaloryfery i piec, a nie możemy ich włączyć. Bosko, prawda?

Po przeprowadzaniu całego zabiegu montażowego dostaliśmy informację, że niedługo odezwie się do nas Pan z administracji (nazwijmy go M) i przekaże nam stosowne dokumenty, które jako lokatorzy mieszkania, będziemy musieli zanieść do urzędu miasta w celu uzyskania zgody na założenie ogrzewania. Serio kurwa? Zgody? To dlaczego je mamy, skoro nie mamy zgody? Możecie nazwać nas głupcami, ale dla osób, które nigdy nie musiały się czymś takim zajmować cała ta sytuacja wydała się dziwna, absurdalna, a wręcz śmieszna. Owe dokumenty dostaliśmy dopiero w połowie października (tak, administracja ma czas), a jak się później okazało, bez wzorów do ich wypełnienia. Kolejny tydzień czekania, aż w końcu Krzysiek ruszył do urzędu miasta niczym żołnierz na wojnę. A na wojnie, jak to na wojnie, nie wszystko poszło po naszej myśli. Okazało się, że na zgodę możemy czekać do dwóch miesięcy. Rozumiecie to? DWA MIESIĄCE. Kalkulacja była prosta. Dokumenty zanieśliśmy pod koniec października także ogrzewanie może być włączone dopiero pod koniec grudnia, choć zapewniali nas, że często jest szybciej. Zapewnienia zapewnianiami, a rzeczywistość rzeczywistością.

W tym czasie w domu zaczęły pojawiać się szkody związane z brakiem ciepła. W niektórych miejscach zaczęła się pojawiać niechciana pleśń, panele zaczęły się odkształcać od wilgoci. A zgody jak nie było tak nie ma. Po jakichś dwóch tygodniach dostaliśmy pismo, że brakuje w urzędzie dokumentów m.in. zgody właścicielki lokalu. Na dostarczenie ich mieliśmy 14 dni, ale nie odkryję Ameryki pisząc, że chcieliśmy to zrobić jak najszybciej, bo brak dokumentów oznacza, że nasza sprawa nie rusza dalej. Zgodę od właścicielki donieśliśmy i dostaliśmy wtedy numer telefonu do Pana z urzędu, który zajmuje się sprawą naszego lokalu. Po dwóch dniach od tej sytuacji Krzysiek zadzwonił do niego i dowiedział się, że oprócz owej zgody od nas, administracja nie wysłała nic więcej (choć o braku pewnych dokumentów została poinformowana). Musielibyście widzieć moje wkurzenie. Zadzwoniłam do Pana M, a on jak tylko usłyszał moje nazwisko i adres zamieszkania powiedział, że nie może rozmawiać teraz i że prosi o telefon za godzinę. Powiedziałam, że zadzwonię, bo jest mi kurwa zimno. Szczęście dla niego, że przy drugim telefonie Idalia na mnie spała, więc rozmawiałam w miarę spokojnie, żeby jej nie zbudzić. Coś tam załatwiłam....

Był to piątek, Krzysiek umówił się na 9 rano w poniedziałek z Panem z urzędu, a ja powiedziałam Panu M z administracji, że tego dnia w urzędzie ma się również pojawić projektant. Miałam dość stanowczy ton, więc gościu nie polemizował. No bo w końcu ile można żyć grzejąc się jedną farelką? Ile można żyć śpiąc w trójkę w salonie na kanapie, bo w sypialni wilgoć nie pozwala się wyspać. Mamy dość, a prąd w przyszłym miesiącu chyba puści nas z torbami. 

Projektant oczywiście dotarł we wtorek (zdziwiłabym się jakby był w terminie na który się umawialiśmy), a my dostaliśmy informację, że w ciągu 5 dni ma być decyzja odnośnie zgody. Potem tylko już jedziemy do gazowni, wymieniają nam licznik i uruchamiają piec. Trzymajcie za nas kciuki, może nie zamarzniemy, a jeżeli tak, będziemy mieli świadomość, że walczyliśmy. Dobrze, że się kochamy, może ciepło naszych serc ogrzeje nasze zmarznięte kości. Mamy 7 grudnia. Ogrzewania nie ma, bo otaczają nas idioci.

Zapraszam na swój instagram PIEGUSOWELOVE ;)

1 komentarz:

  1. Kto wprowadza się do mieszkania bez ogrzewania wiedząc że jest małe dziedzko? sama sobie winna

    OdpowiedzUsuń