czwartek, 2 listopada 2017

Matka matce wilkiem

Jakiś czas temu moja przyjaciółka wysłała mi link do artykułu dotyczącego matek perfekcyjnych. Zgodnie stwierdziłyśmy, że istnieje pewien problem, który dotyczy każdej z nas. Każdej matki obecnej i przyszłej, problem nas- kobiet. Owa koleżanka napisała, że ma wrażenie, że gdy tylko jej dziecko płacze wszyscy na około chcą dzwonić na policję, że się znęca, zaniedbuje. A dziecko przecież czasem płacze. Musi, bo sprawdza na ile może sobie pozwolić. Idalia jest bardzo zainteresowana wszelką elektroniką. Gdy tylko sięgam po laptopa, młoda zaraz próbuje swoimi niezgrabnymi ruchami do mnie przypełznąć- i udaje jej się to. Sięga do klawiatury, a jeżeli się ładuje- kabel jest najbardziej interesujący. Ja oczywiście nie pozwalam na takie zabawy, co praktycznie zawsze kończy się wielkim płaczem i histerią, podczas której pojawiają się wyrzuty sumienia, że ona płacze, że przeze mnie, że może powinnam jej na to pozwolić. I nawet teraz, kiedy piszę dla Was ten artykuł, córka jest włożona do kojca, zajmuje się sama sobą, a mnie męczy poczucie winy, że zaniedbuje córkę, że po co mi ten blog, że przecież kult bliskości. A skąd to wszystko się bierze? Przecież nic złego nie robię, mam prawo do chwil dla siebie, które nie są praniem czy gotowaniem, więc dlaczego uważam, że robię coś złego? Presja społeczeństwa jest tak ogromna, że macierzyństwo staje się wyzwaniem pełnym cierpienia i obaw. Ale dlaczego? Dziecko ma swoich adwokatów. To psychologowie i pediatrzy wiedzą co jest najlepsze dla Twojego dziecka, bo przecież się na tym znają. Codziennie mają stały kontakt z dziećmi, więc co Ty, matka, możesz wiedzieć? Nie wiem co Ty wiesz, ale ja wiem jedno- podchodzę do swojego dziecka indywidualnie, a nie tak jak lekarze- hurtowo. 

Moda na zadbaną matkę, pracującą zawodowo i gotującą dzieciom obiady, sprzątającą i mającą czas na własne przyjemności nie przemija, a dochodzi do niej moda na kult intymności. Dziecko ma być wychowywane w jak największej bliskości z mamą, ma wszędzie z nią chodzić, spędzać z nią jak najwięcej czasu, bo to daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, poczucie jedności. A co z mamą, która ma ochotę być także kobietą, żoną, partnerką, osobą pracującą? Co z kobietą, której bycie matką nie wystarcza? Taka ma zamilknąć i nie wypowiadać tego na głos, bo to nie wypada, bo jak może być tak wyrodną matką. A po za tym to przecież nie może zaniedbywać męża, obowiązków i najlepiej żeby czuła się spełniona. Hę? Coś tu chyba nie gra? Albo ja nie wiem w końcu co i jak mam robić (a Idalka właśnie zapłakała, więc wyjmę ją z kojca, żeby nie było...).

W artykule o którym wspominałam na początku zostają przytoczone słowa dziennikarki Joanny Woźniczko-Czeczott (autorki książki "Macierzyństwo non-fiction"), która zauważa, że problemem dla matek są inne matki. Jak mówi "W tym klanie jest wiele podklanów, które się nawzajem zwalczają, porównują i przekonują, że ich ideologia jest najlepsza". W punkt. "Jak możesz nie ubierać czapeczki? A gdzie skarpetki? Na nosidło to ona jest jeszcze za mała! Karmisz modyfikowanym... Nie chciało Ci się piersią co? Szczepisz? Nie szczepisz? Chrzcisz? Nie chrzcisz? Słoiczki? Przecież to największy syf, sama byś zrobiła jedzenie dziecku!" I wiele, wiele innych. Same sobie zarzucamy, same tworzymy tą presję społeczeństwa, bo je tworzymy. Matka najbardziej boi się opinii innej matki, bo o ile osobie bezdzietnej jeszcze potrafimy zarzucić brak wiedzy w kwestii macierzyństwa, tak przecież Krysia ze swoją trójką dzieci nie może się mylić. To samo dotyczy babć naszych pociech. Nie przemówisz, że zimne rączki wcale nie oznaczają, że dziecku jest zimno, bo przecież Twoja mama i tata wychowali Ciebie i Twoje rodzeństwo, oni wiedzą lepiej. I pomimo, że czytasz, dowiadujesz się, że powinno się karmić wyłącznie mlekiem do 6 miesiąca życia malucha, to i tak usłyszysz, że przecież Twój partner dostawał kaszki już w 3 miesiącu i nic mu nie jest. "Postawiliśmy macierzyństwo na piedestale. Problem w tym, że trwanie w nim staje się coraz bardziej męczące"- mówi dziennikarka.

Jakiś czas temu szłam z koleżanką ulicą, a moja córka jęczała niemiłosiernie nie wiedząc czego chce (najprawdopodobniej spać, ale zasnąć nie mogła). Ja idąc z zakupami w rękach, nie mając jak jej wyjąć z wózka... Nie. Stop. Nie będę się tłumaczyć, bo nie mam z czego. Idąc tak i mając już serdecznie dość odgłosów wydawanych przez moją latorośl powiedziałam głośno i wyraźnie "oh, zamknij się już." Miałam wrażenie, że wszyscy, łącznie z ową koleżanką już wyciągają telefony i wybierają numer do MOPSU. "Jak możesz tak powiedzieć do dziecka" usłyszałam. Owszem, mogę i zdarza mi się. Pamiętam, że w pierwszych dniach życia Idalii bałam się wyjść z nią na spacer. Bałam się, że się rozpłacze, a ja nie będę wiedziała co zrobić. Za namową siostry wyszłam, po paru minutach mała się rozpłakała, bo stwierdziła, że jednak jest głodna, więc ja w te pędy cofnęłam się do domu, mijając po drodze dwie starsze Panie, które rzuciły przelotne "biedne dziecko", przez co ja spaliłam się ze wstydu i od tej pory przez długi, długi czas wychodziłam z dzieckiem na dwór tylko w obecności Krzyśka. I nie tylko koleżanki czy osoby obce pewnych zachowań matki nie mogą pojąć. Widzę, że nawet narzeczony w momencie gdy zluzują mi się hamulce i powiem do Idy coś na kształt "wkurzasz mnie", patrzy na mnie spode łba. A nie daj Boże jak powiem to przy innych- zaburzam przecież wtedy obraz idealnego domowego gniazda. Szokuje mnie to, bo przecież dziecko to mały człowiek, a każdego człowieka z którym spędzasz 24 godziny na dobę czasem masz dość. I przyznaje otwarcie, że są takie dni kiedy nie chce mi się wstawać z łóżka. Nie chce mi się być matką i czekam na magiczną godzinę 20 kiedy kąpię małą i układam do snu. Blogerka Aleksandra Michalak, znana jako "Matka Sanepid" również kiedyś napisała, że córka ją denerwuje i spotkała się wtedy z komentarzami, że należałoby jej odebrać dziecko. Serio? Ludzie, opanujcie się.

Mężczyźni mają łatwiej. Ostatnio wieczorem, po pracy Krzyśka poszliśmy na wspólne zakupy, aby uzupełnić zapasy w lodówce. W drodze do i z powrotem Idalia pokazywała wszem i wobec jak bardzo jest niezadowolona z życia. Uspokajając ja zażartowałam, że oddam ją zaraz do okna życia. Na ulicy. Przy ludziach. Mój luby stwierdził, że jestem za mało cierpliwa, na co ja się obruszyłam, że jest z nami od dwóch godzin, a ja cały dzień mam córkę na rękach, bo mimo pogodnego nastroju cały dzień, zdecydowanie wolała być radosna na moich rękach niż leżąc obok. Ale to jest nieważne, ja jestem za mało cierpliwa. I mimo, że jak wskazują różne badania, mężczyźni coraz bardziej angażują się w życie rodzinne, starają się pomagać, to i tak ciężar organizacyjny spoczywa na nas, kobietach. My pamiętamy o podaniu dziecku lekarstwa, o wizytach u lekarzy, o kupnie pieluch, pilnujemy godzin drzemek. I nawet jeżeli chcemy by partner nas odciążył, to to odciążenie ma być na naszych zasadach- "Weź ubierz małej ten sweterek i spodnie... Ale nie, nie tak.... Najpierw spodnie... Oh daj mi to, sama to zrobię!"- a potem dziwimy się, że jesteśmy zmęczone. 

Idąc z sypialni do kuchni, po drodze zbieram wszystkie brudy i wrzucam do kosza na prania, który okazuje się być pełny, więc włączam pralkę. W międzyczasie Idalia się denerwuje, że jest głodna, więc karmię ją wymyślając w trakcie tematy postów na bloga. Myjąc naczynia układam listę zakupów, a w międzyczasie planuję rozwój własnej firmy, bo w końcu urlop macierzyński nie będzie trwał wiecznie. No ale czym ja się przejmuję, czym jestem zmęczona, przecież jestem na URLOPIE. Autorka książki "Zła matka. Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentów chwały" Avelet Waldman stwierdza, że macierzyństwo stało się jedną z dyscyplin olimpijskich. Święte słowa, a wygraną w nich rozlicza się za pomocą przychylnych spojrzeń społeczeństwa. 

Dawniej chyba było łatwiej w tej kwestii. Mimo, że nie było słoiczków dla dzieci, pampersów, okres macierzyńskiego był krótszy, a po artykuły pierwszej potrzeby trzeba było stać w kolejkach, to presja społeczeństwa była o wiele mniejsza. Nikt nie patrzył krzywo na poranione kolana, który były zazwyczaj owocem dobrej zabawy, nikt nie dzwonił wtedy do opieki społecznej z zawiadomieniem o pobiciu. W tamtych czasach więzi międzyludzkie były o wiele większe, nie tylko te rodzinne, także te dalsze- sąsiedzkie. Wychowywałam się na wsi, gdzie wszyscy się znali, było nam łatwiej. Nie było lęku, że do 21 bawię się na dworze z innymi dziećmi, wszyscy się bawili, było to normalne. Moja babcia jak powiedziałam jej, że mój macierzyński trwa 13 miesięcy chwyciła się za głowę i powiedziała, że za jej czasów były to tylko 3 miesiące po których musiała wrócić do pracy. Zostawiała więc mojego tatę u sąsiadki do góry, która była krawcową i miała czas żeby go doglądać, a sama leciała do pracy, do banku. Czy w naszych czasach jest lepiej? Wyobrażacie sobie teraz mieć tak mocną więź z sąsiadką by zostawić jej 3 miesięcznego synka? Ja to mam wyrzuty sumienia jak czasem zostawię Idalię babci, a co dopiero jak miałabym dać sąsiadce... A dlaczego tak jest? Bo społeczeństwo nie śpi, a telefon do MOPSu może zdobyć każdy. 

Żyjmy i dajmy żyć innym tak jak oni tego chcą. Nie każda kobieta czerpie satysfakcję z 12 godzinnych zabaw z dzieckiem, a inna nie czuje potrzeby, aby robić co innego. Każda z nas jest inna, a my powinniśmy tą inność akceptować. A jeżeli nie potrafimy tego zrobić, nie piętnujmy, bo same nie chciałybyśmy być piętnowane.



Zapraszam do obserwowania mojego INSTAGRAMA! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz