Simbę zabraliśmy
ze złych warunków mieszkalnych gdy miał 3-4 tygodnie. Był małą, czarną
kuleczką, która wyrywała się do nas z wiklinowego koszyka. Pani która nam JĄ
(tak, bo Simba przez pierwsze dni swojego życia był dziewczynką) przekazywała,
gdy tylko maluch był już na moich rękach zmyła się z prędkością światła. Gdy
tuliłam już naszego sierściucha zobaczyłam, że coś po nim skacze…. Było tego
dużo… odchyliłam trochę sierści i zobaczyłam tych nieproszonych gości. Za
prawdę powiadam Wam , nigdy, przenigdy nie widziałam tylu pcheł skumulowanych w
jednym miejscu… Biedak był bardzo pogryziony, miauczał i ciągle się drapał. Nie
wiem jak można dopuścić do takiego stanu tak małą istotkę. Na całe szczęście
udało się nam pokonać te małe owady po kilku tygodniach walki. Simba powoli
klimatyzował się w naszym małym mieszkanku, a my uczyliśmy się żyć z maluchem
pod jednym dachem.
O tym jak maluch
„powiedział” mi, że jestem w ciąży pisałam Wam TU, ale o tym, że był
z nami dopiero 2 tygodnie nie. Nie muszę Wam pisać, że pojawił się w nas lekki
strach o to jak kotek będzie się zachowywać gdy brzuch będzie mi się
sukcesywnie powiększał, zaczną się pierwsze ruchy, no i gdy maleństwo będzie
już z nami na świecie.
Ciąża
postępowała, fasolka rosła. Nie zaobserwowaliśmy większych zmian w zachowaniu
Simby, bo to, że jest kotem dość ruchliwym… No dobra, bardzo ruchliwym,
wiedzieliśmy od jego pierwszych chwil w naszym mieszkaniu. Gdy zaczęły się
pierwsze ruchy, nasz kotek zaczął kłaść mi się na brzuchu. Nie rzucał się na niego,
nie drapał, nie gryzł, ale zaczynał mruczeć. Już wtedy wiedziałam, że będzie
świetnym „starszym bratem” dla naszej córeczki.
W ósmym miesiącu
ciąży całą rodzinką przeprowadziliśmy się z Warszawy do naszego rodzinnego
miasta- do Poznania. Z racji tego, że w naszym docelowym mieszkaniu trwał
remont, wylądowaliśmy tymczasowo u moich rodziców, licząc, że remont zakończy
się do porodu, ale tą historię pozostawię sobie na inny wpis :) Simba musiał
zaaklimatyzować się w nowym miejscu, w którym był już inny kot. Nie było z tym
większego problemu, mimo, że kotka moich rodziców nie za bardzo go akceptowała.
Jego zachowanie w stosunku co do mnie nie zmieniło się, pomimo tego, że ruchy
stawały się coraz intensywniejsze, brzuch falował coraz częściej, a jego wielkość
powoli zaczynała osiągać rozmiar Saturna.
28 marca 2017
roku Idalia postanowiła wyjść na świat. 9 dni przed terminem, i długo, długo
przed zakończeniem remontu. Gdy wróciłyśmy z nią po tygodniu ze szpitala, Simba
nie do końca wiedział jak się zachować. W końcu jego „mama” wyszła tydzień temu
i wróciła z jakimś dziwnym stworzeniem na „jego” teren. Czy był nią
zainteresowany? Oczywiście. Ponieważ nie chcieliśmy go od niej izolować,
pozwalaliśmy mu do niej podchodzić,
wąchać ją i poznawać, gdyż wiedzieliśmy, że jak będziemy mu tego zabraniać to
będzie jeszcze gorzej. On z tego korzystał, a w momentach kiedy Ida zaczynała
się ruszać lub wydawać jakieś dźwięki, uciekał.
Nasz futrzak jest
bardzo zazdrosny. Szuka uwagi gryząc kwiatki, rzucając się na nogi, albo
mrucząc i miaucząc. Nie robi krzywdy małej, bardziej nam, bo kreski na moich
nogach powielają się każdego wieczoru gdy przechodzę z salonu do sypialni. I
nie żeby wcześniej był aniołkiem, ale widać, że teraz jego zachowanie to próba
zwrócenia na siebie uwagi.
Jego śmiałość w
stosunku do Idalii się zwiększa. Obydwoje teraz poznają nowy teren, bo
mieszkamy już w swoich czterech ścianach. Ostatnio bardzo chciał położyć jej
się na nogach. Zabieraliśmy go, nie pozwalaliśmy, bo w końcu waży prawie tyle
samo co ona. Jednak w nocy, gdy nasze łózko zajmuję cała nasza czwórka, kiciuś
i tak postanowił położyć się na kołderce Idy. Całe szczęścia mała ma krótkie
nóżki. Do jej łóżeczka raczej nie wchodzi, ponieważ gdy raz go na tym
przyłapałam sukcesywnie wybiłam mu ten pomysł z głowy psikając go wodą z
dozownika. Teraz obserwuję czy jeszcze się odważy, ale na razie nie muszę
podnosić alarmu.
Nadal obserwujemy
jego zachowania. Gdy mała śpi sprawdzamy czy wszystko jest w porządku,
pilnujemy by Simba przypadkowo nie zrobił jej krzywdy, bo nie wierzymy aby
chciał ją zrobić specjalnie. Ja od
zawsze wychowywana byłam wśród różnych zwierząt, narzeczony też, więc bardzo
się cieszymy, że mała również będzie mogła od początku mieć „własnego”
sierściucha (planuje jeszcze kiedyś przemycić psa, ale Krzysiek jeszcze nie
chce się zgodzić). Oczywiście pamiętamy o tym, że jest to kot, a więc kieruje
się instynktem i trzeba uważać, pilnować, dmuchać na zimne. Ale ja czuje się
jakbym miała w domu dwójkę dzieciaków i oddycham z ulgą gdy jedno i drugie śpi,
a ja ze spokojem mogę napisać dla Was artykuł na bloga.
fot. Mia Stamm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz